Masowe protesty różnych grup zawodowych przeciwko antykryzysowym cięciom doskwierają nie tylko zwyczajnym mieszkańcom Portugalii, którzy przywykli już do częstych strajków.
Na udział w protestach coraz rzadziej decydują się ich dawni uczestnicy.Podobnie jak w ub.r. jesień w Portugalii przebiega pod znakiem antyrządowych protestów. Ich głównym postulatem jest apel do parlamentarzystów o odrzucenie projektu budżetu na 2014 r., który przewiduje m.in. podwyższenie wieku emerytalnego z 65 do 66 lat, zmniejszenie o 2,5-12 proc. zarobków w sferze publicznej dla pensji wyższych niż 600 euro, a także zwolnienia 3 proc. zatrudnionych w spółkach państwowych i administracji samorządowej.
Jak podkreśla premier Passos Coelho, kolejne redukcje są niezbędne, aby wyprowadzić finanse publiczne kraju na prostą i zrealizować podpisane w maju 2011 r. porozumienie kredytowe, na podstawie którego Lizbona otrzymała od Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Unii Europejskiej 78 mld euro.
Tymczasem jak dowodzą sondaże, w realizację tego porozumienia nie wierzy już ponad 70 proc. Portugalczyków.
Protesty są kontynuowane. Na przełomie października i listopada strajkowali pracownicy poczty, nauczyciele, policjanci, pracownicy administracji publicznej, służby zdrowia, transportu miejskiego i kolei, a także personel zakładów oczyszczania miast.
Frekwencja w strajkach oraz w organizowanych na ulicach miast manifestacjach jednak spada. W tym roku żaden z protestów nie zgromadził więcej niż 100 tys. uczestników, co we wcześniejszych dwóch latach zdarzało się stosunkowo często.
Ana Silva z lizbońskiego oddziału zakładu ubezpieczeń społecznych przyznaje, że coraz większa grupa niechętnych polityce rządu urzędników rezygnuje z udziału w protestach, kierując się zwyczajnym pragmatyzmem.
."W 2011 r. i w ub.r. pracownicy sfery publicznej chętniej brali udział w protestach. W minionym roku większości z nas zmniejszono jednak zarobki o 3,5 do 10 proc. Odczuliśmy to dosyć mocno i teraz każdy przed przystąpieniem do strajku zastanawia się, czy warto ryzykować utratę kolejnej części wynagrodzenia za udział w proteście, który prawdopodobnie niewiele zmieni" - powiedziała. Ona sama także odmawia już udziału w strajkach.
Paraliże komunikacyjne i protesty na ulicach miast coraz gorzej odbierane są przez portugalskie społeczeństwo. Marii Rebordao, mieszkającej w Lizbonie koordynatorce projektów społecznych, doskwierają szczególnie strajki metra. Przyznaje, że aby zdążyć na czas do pracy w śródmieściu musi wstać co najmniej godzinę wcześniej.
"Mieszkam przy stacji metra Olivais. Gdy pracownicy metra strajkują, zazwyczaj moja stacja, podobnie jak wszystkie inne na jego czterech liniach, są zamknięte. W przeddzień protestu dokładnie słucham informacji w mediach, aby upewnić się, że do protestu dojdzie. Następnego dnia rano wyruszam w kierunku lotniska, gdyż tam mam największe szanse na złapanie autobusu. Im bliżej centrum miasta, tym mniej osób może się do niego dostać" - tłumaczy Rebordao.
Trzydziestoletnia mieszkanka stolicy wyznaje, że nie solidaryzuje się ze wszystkimi grupami zawodowymi w równym stopniu. "Nie mogę zrozumieć mentalności maszynistów metra. Mają wysokie zarobki i lekką pracę, a mimo to strajkują. Zarabiają więcej niż pielęgniarki, które muszą ciężko pracować i poziom odpowiedzialności w ich profesji jest znacznie wyższy" - twierdzi Rebordao.
Grupą zawodową, która w ostatnich miesiącach zintensyfikowała protesty i zradykalizowała ich formę, są pracownicy szkolnictwa. W październiku ponad 40-osobowa grupa ich przedstawicieli zdecydowała się nawet na okupację ministerstwa oświaty, które nadal konsekwentnie redukuje kadrę pedagogiczną.
W tym roku szkolnym resort oświaty nie podpisał kontraktów z 1000 nauczycieli, tym samym zwalniając ich z pracy. Dodatkowym 2 tys. osób nie przydzielono żadnych zajęć lekcyjnych.
Maria Lalanda, emerytowana nauczycielka z podlizbońskiego Queluz, przyznaje, że cięcia etatów są naturalną konsekwencją drastycznie spadającej liczby urodzin w Portugalii.
"Od kilku lat jesteśmy ostatnim pod względem przyrostu naturalnego państwem Unii Europejskiej, nic więc dziwnego, że wraz z brakiem dzieci zaczyna brakować też pracy dla nauczycieli. Szkoły w dniach protestów nie są jednak zamknięte z ich powodu" - mówi Lalanda.
(obraz) |