Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię.
Mam w sobie silną pokusę, by robić „wycenę” różnych przejawów naszej religijności. Tutaj zazwyczaj na pierwszy ogień idzie nasza modlitwa. Forma i sposób, w jaki to robimy, bywają skrajnie różne. Pokusa jest taka, by modlitwę charyzmatyczną, pełną egzaltacji, emocji, potoku natchnionych słów i jeszcze dodatkowo okraszoną różnymi charyzmatami uznać za lepszą, pełniejszą Ducha od tej drugiej. Jakiej? No tej bez fajerwerków, „klepanej”, cichej. Tej, która jest specjalnością naszych poczciwych starszych Pań w kościołach. Chciałoby się powiedzieć – moherowej. Bystry powie, że istotą modlitwy jest postawa serca, którą widzi Bóg, a nie powierzchowność, którą oprócz Boga widzą też ludzie. No właśnie, skąd wiadomo, jak to widzi Bóg? Nie wiadomo. Muszę się pilnować, by nie sądzić. Na każdym kroku. Bo może się okazać, że ten „natchniony” hałas jest tak naprawdę hałasem o nic.
Adam Szewczyk