Co najmniej 12 osób poniosło śmierć, a siedem zaginęło na północy Filipin, którędy przeszedł w piątek i sobotę tajfun Nari. Żywioł pozbawił elektryczności ponad dwa miliony ludzi, oszczędził jednak stolicę kraju Manilę.
Tajfun dotarł w piątek około godziny 18 czasu polskiego do wschodniego wybrzeża Filipin. Silny wiatr wyrywał drzewa z korzeniami i słupy elektryczne. Następnie skierował się ku zachodowi, przechodząc przez żyzne rejony wyspy Luzon, położonej w północnej części Archipelagu Filipińskiego. Luzon to największa wyspa Filipin między Morzem Południowochińskim a Morzem Filipińskim.
Jak poinformował przedstawiciel służb ds. zarządzania katastrofami Eduardo del Rosario, wiele terenów znalazło się pod wodą.
Według obrony cywilnej bez prądu pozostało 2,1 mln osób z około 37 miejscowości w środkowej części Luzon. Przywrócenie elektryczności, podobnie jak głównych połączeń drogowych, może potrwać dwa dni.
Z powodu zbliżającego się tajfunu amerykański sekretarz stanu John Kerry odwołał planowaną na piątek wizytę na Filipinach. Tydzień wcześniej z podróży do tego kraju zrezygnował prezydent Barack Obama w związku z budżetowym paraliżem rządu USA.
Po przejściu nad Filipinami Nari skieruje się w sobotę po południu na Morze Południowochińskie. Wiatr, który może dochodzić do 120 km/h, przemieści się następnie w stronę północnego wybrzeża Wietnamu.
Co roku w okresie od czerwca do października Filipiny nawiedzane są przez ok. 20 burz tropikalnych i tajfunów.