Trudno uwielbiać kogoś, jak się nie wie, kto to jest

Zawsze, ilekroć słyszałam, jak ktoś opowiadał o spotkaniu żywego Jezusa, obok niedowierzania pojawiała się we mnie zazdrość.

Nie umiałam dzielić się swoją wiarą jak inni, byłam tylko teoretykiem. Na pytania typu: „kim jest dla mnie Jezus?”. mogłam odpowiadać, powtarzając usłyszane od innych zdania, ale wiedziałam, że nie jest to szczere, więc unikałam tych tematów.

Wszystko zaczęło się zmieniać właściwie z początkiem Roku Wiary. Najpierw namówiona przez jedną z sióstr wzięłam udział w kursie Filipa prowadzonym przez wspólnotę Koinonia z Wrocławia. Jeszcze dobrze się nie zaczęło, a ja już chciałam wracać do domu, radość prowadzących i uczestników była dla mnie trudna do wytrzymania. Nie umiałam cieszyć się z obecności Pana pośród nas, bo nie znałam Go jako Osoby, a uświadomił mi to dialog prowadzących, w którym padło pytanie o ostatnie spotkanie z Panem. Wiedziałam, że tego mi brakuje - osobistego spotkania z Panem. Bóg był dla mnie kimś bardzo odległym. Mogłoby się wydawać to dziwne, przecież już 11 lat byłam w zakonie, żyjąc z Nim pod jednym dachem, ale tak było.

Stałam tam zamknięta na cztery spusty, nie potrafiłam uwielbiać z taką radością Boga, bo Go nie znałam, a trudno uwielbiać kogoś, jak się nie wie, kto to jest. Klaskanie czy rozkładanie rąk w modlitwie było dla mnie niewykonalne. Prosiłam w duchu Ducha Świętego, żeby jakimś cudem przyszedł do mnie i zmienił moje życie. Gdy wróciłam do domu, zaczęłam myśleć o treściach tam usłyszanych i zastanawiać się głębiej na obecnością Ducha Świętego w moim życiu, a raczej nad moim pomijaniem tej Osoby Boskiej.

Potem pojawiło się we mnie pragnienie pojechania do kościoła jezuitów na Mszę świętą z modlitwą o uzdrowienie. Ponieważ szłam tam z własnej woli nie miałam jakiejś obawy, że ucieknę (jak z nocy świętych). Chodziłam na te Msze z nadzieją na zmianę w moim życiu. I nie zawiodłam się.

Na początku tego roku na jednej z tych Mszy padło słowo poznania, że dziś Pan Jezus całkowicie zmienia życie pewnej kobiety, a oznaką tego jest przyspieszone bicie serca. Serce wtedy naprawdę mi waliło mocniej, ale nie od razu odczytałam te słowa jako skierowane do mnie. Po wyjściu z kościoła odczuwałam wielką radość, a po jakimś czasie zaczęłam zauważać u siebie wielką zmianę. Najbardziej zdziwiona byłam pragnieniem uwielbiania Boga (z tym rodzajem modlitwy zawsze miałam kłopot), rozkładanie rąk czy klaskanie nie sprawiało mi już trudności, zaczęłam spotykać się z żywym Bogiem, więcej modlić się do Ducha Świętego, który coraz bardziej otwierał moje serce i też stał się dla mnie Osobą.

Spotkanie żywego Jezusa całkowicie odmieniło moje życie zgodnie ze słowem poznania, zmieniło moje myślenie, patrzenie na rzeczywistość. Nie zostałam pozbawiona trudności, ale mój sposób przeżywania ich się zmienił, przeżywam je z Panem. Dzięki Niemu, dzięki Jego mocy mogłam powiedzieć swoje świadectwo wobec kilku tysięcy ludzi zebranych w kościele. Dzisiaj podnoszenie rąk w geście uwielbienia czy tańczenie przed Panem nie sprawia mi trudności, bo wiem, komu oddaję chwałę. A dni, w których nie uwielbiam Boga sprawiają, że wszystko "siada", naprawdę potrzebuje tej modlitwy. Często teraz przebywam na kolanach u Ojca Niebieskiego, ale że bywam krnąbrnym dzieckiem, zsuwam się i idę swoją drogą. Nie wychodzi mi to nigdy na dobre. Teraz wiem, że zawsze mogę do Niego wrócić wyciągnąć swoje ręce, a On bez żadnych wymówek znowu weźmie mnie na kolana i przytuli.

Za wszystkie cuda które dzieją się w moim życiu:

CHWAŁA PANU!

s. Gabriela - antonianka

« 1 »
TAGI: