Prezes PiS Jarosław Kaczyński zwrócił się do prezydenta Bronisława Komorowskiego, by wycofał ze swojego projektu ustawy zapis zaostrzający kryteria odwołania władz lokalnych w referendach. Władze te - odpowiada prezydencki minister Olgierd Dziekoński - potrzebują stabilności.
Prezes PiS i prezydencki minister wzięli udział w debacie "Referendum - Twój głos jest ważny!?", która została zorganizowana przez Akademię Samorządności PiS.
Szef PiS podkreślił, że od 1989 roku Polska boryka się z problemem małego zaangażowania społeczeństwa w życie publiczne, co pokazuje słaba frekwencja w wyborach i referendach. "Nikt właściwie nie przeczy, że to jest zjawisko, które trzeba uznać za negatywne, osłabiające demokrację, stawiające ją pod znakiem zapytania" - zaznaczył.
Tymczasem, jak zauważył, podczas referendów lokalnych i krajowych pojawiają się próby zniechęcania do głosowania. "Nikt tutaj nie jest bez winy. Ja też" - powiedział i przypomniał referendum ws. odwołania prezydenta Łodzi Jerzego Kropiwnickiego z 2010. Prezes PiS mówił wtedy m.in., że gdyby był mieszkańcem Łodzi, "na referendum by nie poszedł".
Prezes PiS negatywnie ocenił wypowiedzi najważniejszych polityków, w tym premiera Donalda Tuska, nawołujących, by nie uczestniczyć w referendum w Warszawie. "Powinniśmy dojść do zgody, która będzie obejmowała wszystkie opcje i polityków, że nikt do tego rodzaju metod się nie odwołuje" - zaznaczył Kaczyński.
Dodał, że "w Warszawie są zwolennicy i przeciwnicy Hanny Gronkiewicz-Waltz" i on nie rozumie, "dlaczego ma nie dojść do spotkania przy urnach?". Nawiązując do nazwy "Platforma Obywatelska" ocenił, że "trudno obronić tezę, że nieuczestnictwo w aktach obywatelskich to jest obywatelskość".
Dziekoński ocenił w rozmowie z PAP, że "prezes PiS pomylił debatę o samorządzie z debatą polityczną uprawianą na forum parlamentarnym". "Jest swego rodzaju cynizmem, kiedy polityk takiej klasy reprezentuje pogląd radykalnie odmienny w tej samej sprawie, tłumacząc, że kiedyś się pomylił, a teraz ma zupełnie inne zdanie" - powiedział.
Kaczyński podkreślał w piątek, że referendum jest jedną z najważniejszych instytucji kontrolnych władzy. Ocenił, że obecnie władza jest coraz mniej kontrolowana, o czym świadczy - jak mówił - słabnąca pozycja NIK, CBA oraz brak kontroli ze strony mediów.
Podkreślił, że demokracja bezpośrednia jest bardzo ważna. "Z ogromnym niepokojem patrzę na różne przedsięwzięcia, w których próbuje się wyłączyć mechanizm kontrolny" - powiedział szef PiS.
Skrytykował także prezydencki projekt zakładający m.in. podniesienie progu frekwencji w referendach dotyczących odwołania władz lokalnych. Według prezydenckiej propozycji dla ważności referendum w sprawie odwołania władz samorządowych wyłonionych w wyborach bezpośrednich konieczna byłaby frekwencja nie mniejsza niż w czasie wyborów. Obecnie referendum takie jest ważne, jeżeli wzięło w nim udział nie mniej niż 3/5 liczby biorących udział w głosowaniu.
Kaczyński podkreślił, że nie zdarzyły się skuteczne referenda, które spełniałyby wymogi prezydenckiego projektu. "Mamy podstawy sądzić, że chodzi o doraźne interesy polityczne" - powiedział. Zaapelował do prezydenta o wycofanie się z tych założeń.
Z kolei Dziekoński zaznaczył podczas debaty, że kadencja wyborcza to istotny mechanizm demokracji. Dodał, że podstawowym pytaniem jest, czy w ramach demokracji bezpośredniej chcemy decydować o konkretnych sprawach, czy zajmować się kontrolą władz. Przytoczył statystyki, z których wynika, że obecnie na 80 referendów odwoławczych przypada tylko 21 referendów tematycznych. "Ilość zainteresowania sprawami spada, za to wzrasta zainteresowanie ludźmi" - zaznaczył. Uznał, że należy to zmienić.
Dziekoński podkreślił, że prezydencki projekt dotyczy dwóch rodzajów referendów: ws. odwołania władzy lub podjęcia decyzji przez mieszkańców o konkretnej sprawie. Przypomniał, że projekt zakłada, iż referenda tematyczne byłyby ważne bez względu na liczbę uczestniczących w nich osób (obecnie referendum jest ważne, jeżeli wzięło w nim udział co najmniej 30 proc. uprawnionych do głosowania).
Prezydencki minister zaznaczył, że wyniki referendum tematycznego powinny być wiążące dla lokalnych władz. "Wtedy pojawia się problem o charakterze lokalnego konfliktu. Jeżeli mamy wypracowaną w referendum decyzję, po drugiej stronie musi być partner, który jest w stanie zrealizować tę wolę. (...) Ten organ musi posiadać względnie stabilną pozycję władzy, w okresie, na który został wybrany w drodze wyborów. Stąd propozycja, żeby podnieść próg referendalny dotyczący odwoływania władz" - wyjaśniał.
W późniejszej rozmowie z PAP Dziekoński ocenił, że to "niebezpieczny proceder, kiedy usiłujemy wplątywać dyskusje odbywane na poziomie parlamentu, na poziomie spraw publicznych państwa, w sprawy samorządowe".
"Intencją prezydenta w przypadku ustawy samorządowej było wyraźnie to, aby partie świadome, pomne swoich złych doświadczeń z referendami, w których uczestniczyły, zrezygnowały z przenoszenia konfliktów partyjnych z poziomu debaty na krajowej na poziom samorządu" - powiedział minister. Jak mówił, chodzi o to, by "dyskusja o ludziach nie przesłaniała nam dyskusji o sprawach, które chcemy realizować w samorządzie".
Prof. Mikołaj Cześnik z Wyższej Szkoły Psychologii Społecznej zaznaczył w czasie debaty, że podobne grupy wyborców uczestniczą we wszystkich wyborach, także w referendach. Podkreślił, że badania pokazują, że kampanie profrekwencyjne mogą być bardzo skuteczne i mobilizujące. Zauważył, że w Polsce po 1989 roku wszystkie władze zostały wybrane przez "zdecydowaną mniejszość wszystkich pełnoletnich obywateli", ponieważ frekwencja oscyluje około 50 proc.
Dr Bartłomiej Biskup z Uniwersytetu Warszawskiego zauważył, że liczba referendów tematycznych spada, bo polityka się personalizuje; ocenił, że ten proces będzie postępował. Jego zdaniem dla polityków frekwencja "jest, była i będzie narzędziem, a nie wartością". "To oczywiste. To element taktyki wyborczej. Nie ma w tym nic złego" - powiedział.
Dr Michał Klimaszewski z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego przedstawił pomysł zmian w ustawodastwie dot. referendów ws. odwołania władz lokalnych - miałyby one dwie części - pierwszą ws. odwołania prezydenta lub wójta i drugą - poświęconą wyborowi następcy.
Pioter Ciompa Instytutu Spraw Obywatelskich mówił o kodeksie dobrych praktyk referendalnych wydany przez komisję wenecką, jedną z agend Rady Europy. "Ci, którzy wzywają do bojkotu referendum w Warszawie nagminnie łamią ten kodeks. Jest nakaz bezwzględnej neutralności władz w sprawie tematów referendalnych z wyjątkiem władzy, której to nie dotyczy bezpośrednio. Wypowiedzi prezydenta i premiera się temu sprzeciwiają" - stwierdził.
Referendum w sprawie odwołania Gronkiewicz-Waltz odbędzie się 13 października. Będzie ważne, jeśli weźmie w nim udział 3/5 liczby wyborców, którzy uczestniczyli w wyborach prezydenta w Warszawie w 2010 roku, czyli co najmniej 389 430 osób. Inicjatywę zapoczątkowaną przez szefa Warszawskiej Wspólnoty Samorządowej, burmistrza Ursynowa Piotra Guziała poparły m.in.: PiS, Ruch Palikota i Solidarna Polska. SLD nie podjęło jeszcze decyzji.