Ogarnął mnie smutek, że dzieci ciągle będą zabijane

Gdy w ostatnich dniach trzymałam Manię za rękę w szpitalu, myślałam dużo o kobietach, które się tak bardzo niepełnosprawności lękają.

Za oknem piękna pogoda, tyle czasu czekałam na tę naszą polską złotą jesień. Cieszę się więc niezmiernie kilkoma ciepłymi wrześniowymi promieniami. Myślę sobie, "choć do tego mamy równe prawo, by każdy Polak mógł poczuć trochę ciepła w jesienny dzień, nikt nam tego żadnym prawem jeszcze nie zakazał".

Myślę tak, bo właśnie w radio słyszę krótką acz rzeczową informację: "Dziś posłowie odrzucili obywatelski projekt zakazujący aborcji dzieci chorych i niepełnosprawnych". W odpowiedzi budzi się we mnie smutek, że dzieci ciągle będą zabijane, i że tak wiele z nich nie ucieszy się polską jesienią. Nie ukrywam, że liczyłam na inny wynik głosowania, może naiwnie, ale w końcu nie śledzę za wiele tego, co się w polityce dzieje. Smuci mnie to wszytko. Najbardziej to, że Polacy muszą wciąż walczyć o coś co wydaje mi się oczywiste, o prawo do ŻYCIA.

Za każdym razem, gdy słyszę o prawie do aborcji dzieci chorych i niepełnosprawnych, czuję się tak, jakby zabijano moją siostrę. Moja siostra, pieszczotliwie zwana przez wszystkich Manią, urodziła się jako niepełnosprawna dziewczynka. Przez 28 lat dla wielu obcych spotkanych była tylko niepełnosprawną dziewczynką, zawsze na pierwszym miejscu wszyscy widzieli tę jej niepełnosprawność, która nieodzownie wiązała się z litością, poczuciem krzywdy, niesprawiedliwości. 

Może wielu w myślach zastanawiało się dlaczego moja mama jej nie "usunęła"! Na szczęście trudny do opisania jej osobisty urok, wielkie zainteresowanie drugim człowiekiem, jej bezsłowne wołanie do każdego napotkanego (bez rozróżniania na pełno- i niepełnosprawnych) "spójrz na mnie! mów do mnie! uśmiechnij się do mnie! zaśpiewaj mi coś!" sprawiało, że nikt nie był wobec niej obojętny, że tak wielu ludzi ją pokochało, witało się z nią na ulicy, i odwzajemniało jej zaczepkę.

Dla mnie Mania nigdy nie była na pierwszym planie niepełnosprawna. Była najpierw moją siostrą, czarną czupryną, szczerbatym uśmiechem, chodzącą dyrygentką, szalonym rozrabiaką, pożeraczem wszystkiego co znajdzie na drodze, była czasem buddą, czasem baletnicą, czasem okropnym krzykaczem, czasem łaszącym się Maniutkiem. Była, bo teraz to już jej nie ma. Zmarła w tym roku, późno po południu, w pewien ciepły majowy dzień, po 28 latach trudnego, ale jakże cudownego życia i po 2 najtrudniejszych ostatnich tygodniach wielkiego cierpienia w szpitalu.

Ogarnął mnie smutek, że dzieci ciągle będą zabijane   Moja siostra Mania

Dziś tęsknię za nią każdego dnia i dziękuję Bogu, że moje dwudziestoczteroletnie życie było Manią przepełnione. Że była moją kochaną siostrą i że pokazała mi i naszej rodzinie, że niepełnosprawność to nie diagnoza, kategoria człowieka, powód by go zabić, ale że niepełnosprawność to cud, to DAR, który łączy ludzi, sprawia, że mamy nadludzkie siły, to dar, który wlewa w nas wrażliwość, który uczy, że to co brzydkie w oczach świata, jest drogocenną perłą, rodzącą się w cierpieniu, ale stanowiącą bezsprzeczną wartość. Wartość osoby ludzkiej. Mania nauczyła mnie, że niepełnosprawność to powód, by o kogoś po prostu zadbać, pomóc mu w życiu, a nie usuwać go, bo stanowi przeszkodę w wymarzonym wygodnym życiu.

Chciałabym o Mani napisać książkę, powiedzieć jak najwięcej, żeby była świadectwem dla wszystkich kobiet, które się boją.

Gdy w ostatnich dniach trzymałam Manię za rękę w szpitalu, myślałam dużo o kobietach, które się tak bardzo niepełnosprawności lękają. Chciałam do każdej krzyknąć: "Słuchaj Mamo! Nie zabijaj! Pod sercem rozwija się największy cud, jakiego mogłaś w życiu doświadczyć! Nie odbieraj go sobie, jego Tacie i rodzeństwu, pozwól mu żyć i udowodnić Ci, że z Twoją i Bożą pomocą Twoje chore dzieciątko może żyć godnie. Może siać miłość tam, gdzie panuje lęk i radość tam, gdzie panuje smutek.

Dorota Łoś

 

« 1 »