Miłość Boga nie wyczerpuje się w imperatywach religijnych i moralnych.
24.09.2013 13:39 GOSC.PL
W editorialu najnowszego numeru „Do Rzeczy” Paweł Lisicki powołuje się na opublikowane przez nas tłumaczenie wywiadu, którego papież Franciszek udzielił trzem pismom jezuickim. To miłe, że szef konkurencyjnego (i całkiem dobrego) tygodnika dzięki naszej pracy zauważył, że media zmieniły sens papieskiej wypowiedzi; że nie było w niej zdania, mówiącego, że „Kościół ma obsesję na punkcie aborcji, małżeństw gejów i antykoncepcji”.
Ale ważniejsze w tym tekście jest co innego. Lisicki zastanawia się, jak rozumieć stwierdzenie papieża, że „nauka o zbawiającej ludzi miłości Boga jest ważniejsza od moralnych i religijnych imperatywów”? - Przecież te drugie są z tą pierwszą tożsame. Miłość Boga przejawia się w moralnych i religijnych imperatywach, nie jest obok nich, nie przekreśla ich ani nie znosi - dodaje.
Warto zatrzymać się nad tą kwestią. Jest ona bowiem - po pierwsze - kluczowa, a po wtóre - zastanawia się nad nią niejeden, choć mało kto potrafi ją wyartykułować tak jasno, jak Lisicki.
Moją odpowiedź w tej sprawie proszę traktować co najwyżej jako próbę szkicu. Nie wyczerpie ona tematu, nie będzie też autoryzowanym tłumaczeniem, co papież chciał powiedzieć.
Otóż Lisicki ma rację, kiedy mówi, że „miłość Boga przejawia się w moralnych i religijnych imperatywach, nie jest obok nich, nie przekreśla ich ani nie znosi”. Ale też miłość Boga nie wyczerpuje się w tych imperatywach - dodaję już od siebie. Nie jest tak, jak pisze Lisicki, że religijne i moralne imperatywy są tożsame z miłością Boga. Owszem, te zasady płyną z miłości, zawierają się w niej, ale nie wyczerpują jej zakresu. Miłość Boga daje bowiem nie tylko zasady. Daje również moc do ich przestrzegania, a nawet - i to przede wszystkim - daje dobre rozwiązanie, gdy człowiek te zasady naruszy. To się nazywa Boże Miłosierdzie.
Ktoś (chyba ks. prof. Józef Tischner) zastanawiał się, czy wiara to dogmaty do wierzenia czy powietrze dla skrzydeł. Rzecz w tym, że ta alternatywa nie jest rozłączna (typu: albo-albo). Wiara w Jezusa to i dogmaty, i powietrze dla skrzydeł (o czym dalej).
Oczywiście, chrześcijaństwo jest wiarą w potocznym rozumieniu, czyli uznawaniem dogmatów, przekonaniem o prawdziwości czy słuszności jakichś zasad. Jest ono jednak również - a rzekłbym nawet: przede wszystkim - relacją do Jezusa. Dodajmy jeszcze: relacją miłości.
Co to znaczy: „wierzę w Jezusa”? To trochę tak, jakbym powiedział, że wierzę w Anastasiego. Nie byłoby to, rzecz jasna, wyznanie wiary w samo istnienie trenera. Byłby to wyraz podziwu i płynące z niego przekonanie, że Włoch z sukcesem poprowadzi biało-czerwonych na tych czy kolejnych mistrzostwach.
Otóż ja wierzę w Jezusa. To znaczy: kocham Go i dlatego uznaję za prawdziwe i słuszne to, co On powiedział. Wierzę w Jego naukę nie dlatego, że taką sobie wymyśliłem ortodoksję. Nie dlatego, że taki wykoncypowałem sobie system moralny i okazał się on akurat zbieżny ze słowami Nauczyciela z Nazaretu. Ja Go po prostu pokochałem. To dla Niego staram się przestrzegać zasad moralnych, które głosi Kościół. Dla Niego. Ze względu na Niego. Kocham Go, więc jestem Mu posłuszny. Taką implikację przedstawił zresztą sam Jezus w Ewangelii Janowej: - Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę.
Pójdźmy jeszcze krok dalej.
Trzeba zauważyć, że zasady moralne (Dekalog) mieliśmy przecież zanim jeszcze Bóg narodził się w Nazarecie. Co więc nowego przyniósł nam Jezus? On nam dał zbawienie, czyli owo wspomniane już „powietrze dla skrzydeł”.
Czym ono jest? Odwołam się tu do swych doświadczeń. Ileż to razy widziałem ludzi, którzy wiedzieli, że nie powinni brać narkotyków czy upijać się... Znali zasady. Ale nie potrafili zerwać się do lotu ponad swym przywiązaniem do zła. To się zmieniło dopiero wtedy, gdy usłyszeli, że Bóg kocha każdego z nich z osobna i odpowiedzieli swoją miłością na miłość Boga. Dopiero wtedy nafaszerowany prochami zimny indyk okazywał się być orłem, zdolnym do wysokiego lotu.
Samo poznanie zasad moralnych takiej zdolności nie daje. Zasady stanowią wyłącznie wzorzec - a jak nie sięgasz, to masz problem. A nikt nie sięga („Nie ma sprawiedliwego ani jednego” - mówi Dobra Księga). Co wtedy? Wtedy człowiek albo odrzuca się ten wzorzec (to głupie), albo wpada we frustrację, depresję (to straszne). Na szczęście, jest i trzecie wyjście - nawiązanie relacji z Bogiem, relacji wiary i miłości. Jest to relacja synowska. Odkąd ją nawiążę, wiem, że - jak w przypowieści - nawet jeśli bezczelnie wezmę swój udział w ojcowskim majątku i skończę przy świńskim korycie, tylekroć mogę wrócić do Ojca. Jestem synem. Jestem kochany. To jest dodająca skrzydeł Dobra Nowina. Jej głoszenie jest podstawowym zadaniem Kościoła.
Jeśli dobrze rozumiem, to o tym właśnie mówił papież w swym wywiadzie.
Jarosław Dudała