Potrzeba prawdziwego miłosierdzia wobec kobiet oczekujących na chore dzieci...
24.09.2013 12:15 GOSC.PL
Z pewnym… rozbawieniem przeczytałam komentarz dziennikarki „Gazety Wyborczej” na temat dzisiejszego głosowania nad obywatelskim projektem zakazującym aborcji eugenicznej. Oczywista rzecz, rozbawienie to nie pozbawione zostało nuty goryczy i smutnej refleksji: mylenie pojęć, brak elementarnej wiedzy, połączone z wielką porcją ideologii są przepustką do wypisywania z góry słusznych, ale nie merytorycznych komentarzy. Komentarzy niszczących tak naprawdę kobiety, matki. A przede wszystkim - manipulujących rzeczywistością.
Otóż pani Aleksandra Sobczak najpierw oznajmia, że zakaz aborcji nie jest sposobem na zlikwidowanie problemu niechcianych ciąż. Sposobem na ograniczenie aborcji (aczkolwiek niedoskonałym) jest, według niej, edukacja seksualna, darmowa antykoncepcja i… łatwa adopcja. Jednakże kobiet, które zachodzą w niechcianą ciążę, dla których ciąża jest dramatem, i tak „nie zmusimy przepisami do radosnego macierzyństwa”. Następnie pani redaktor wypisuje, jakimi nielegalnymi drogami kobiety zabijają niechciane dzieci, by przejść gładko do opisu gehenny tych matek, które z biedy nie mają pieniędzy na zabieg lub kupno środków wczesnoporonnych.
Pominę już, że cały ten wywód przypomina stylistykę środowisk pro-choice sprzed kilkunastu co najmniej lat. Stylistykę i argumenty, których obecnie nie używają nawet… szanujące intelekt swój i odbiorców feministki. Bo nie od dziś wiadomo, że edukacja seksualna i tania antykoncepcja problemu „niechcianych ciąż” nie eliminują (patrz Wielka Brytania). Wiadomo też nie od dziś, że kobieta, która naprawdę nie może wychować dziecka, nie musi tego robić. I nikt jej do „radosnego macierzyństwa” nie zmusza! Procedury oddania dziecka do adopcji są już maksymalnie uproszczone. Kończących dziennikarski wywód opisów nielegalnych aborcji, które brzmią niemal jak gloryfikacja… bohaterstwa, komentować po prostu nie wypada.
Ale przechodząc do meritum: cały opisywany wywód i argumentacja pani Sobczak, mają się nijak do problemu, jakim jest aborcja eugeniczna. Czyli do tematu przewodniego zarówno artykułu, jak i przede wszystkim opisywanego głosowania. Tak się groteskowo i przewrotnie dla pani redaktor składa, że kobietom, które zachodzą w ciążę i okazuje się, że oczekują na chore dzieci, nie jest potrzebna ani antykoncepcja, ani edukacja seksualna. A z tekstu pani Sobczak wynika właśnie taki wniosek: żeby nie było wszystkich aborcji (w tym eugenicznych) - potrzebne jest… edukowanie w kwestii antykoncepcji.
Owszem, na samym końcu tekstu pani redaktor przechodzi do sprawy zasadniczej, czyli chorych dzieci i możliwości legalnego ich zabijania. Oczywiście według dziennikarki, prawo to jest regularnie omijane i torpedowane przez… lekarzy, którzy bojąc się łatki „morderców”, odsyłają matki „z kwitkiem”. O blisko tysiącu chorych dzieci, których w ubiegłym roku nie odesłano z „kwitkiem”, ale uśmiercono w polskich szpitalach, na przykład z powodu zespołu Downa i innych dysfunkcji, autorka skwapliwie milczy. Milczy też o szeroko dyskutowanym nawet w kręgach liberalnych problemie dyskryminacji chorych dzieci: czy wolno zabijać, eliminować ze społeczeństwa ludzi, tylko dlatego że są chorzy i słabsi?
Na samym końcu red. Sobczak (co było jakoś do przewidzenia), przywołuje słowa papieża Franciszka, który to mówił niedawno o konieczności „przeniesienia punktu ciężkości z dyskusji wokół aborcji i moralności seksualnej w kierunku miłosierdzia”. Niestety dla tekstu pani Sobczak, dziennikarka niezbyt trafnie wybrała cytat z papieża (pominę tu niezbyt trafną interpretację): „Oficjalne stanowisko Kościoła na temat usuwania i zapobiegania ciąży jest znane. Nie ma więc powodu, by ciągle wracać do tych tematów” - powiedział papież. I otóż właśnie: Kościół wielokrotnie powtarzał, że żadnych dzieci nie wolno zabijać: chorych, zdrowych, rudych i niechcianych…
A wracając do papieża Franciszka i konieczności przeniesienia punktu ciężkości na miłosierdzie. Święte i mądre słowa, nad którymi warto się naprawdę głęboko zastanowić, właśnie w kontekście aborcji eugenicznej i dramatów matek, które noszą ciężko chore dzieci. Miłosierdzie (nie mylić z czczym gadaniem) w tym przypadku powinno oznaczać konkretne działanie. Pomoc wszechstronną, wszechogarniającą, wielopłaszczyznową.
Mówię tu o konieczności budowania ośrodków pomocy psychologicznej i ośrodków hospicyjnych dla najmłodszych. Kobieta, która oczekuje dziecka chorego, powinna mieć zapewnione wsparcie zawsze i wszędzie: nie tylko gdy mieszka w wielkim mieście, ale również na terenie małych wsi i miasteczek. To nie brak skrobanki na życzenie, to nie zapewnienie „komfortu terminacji” dzieci 5 - 6 miesięcznych, ani też brak antykoncepcji jest problemem i wyrazem „braku miłosierdzia” w stosunku do matek. To brak hospicjów perinatalnych, realnej pomocy w potrzebie, jest niewybaczalne w stosunku do kobiety i jej dziecka. Jest też w dużym stopniu przyczyną złych decyzji, podejmowanych pod wpływem nacisku lekarzy, rodziny, zagubienia w trudnej sytuacji. Miłosierdzie nie polega na ideologicznym głaskaniu i umożliwianiu czy wręcz zachęcaniu do podejmowania działań sprzecznych z sumieniem, etyką, psychiką (!) matki… Miłosierdzie nie polega na zachęcaniu przez lekarzy do „terminowania” własnego chorego dziecka (proceder aż nadto znany w polskich szpitalach położniczych)… Miłosierdzie „eugeniczne” po prostu nie istnieje!
Szkolenie personelu medycznego, który musi wiedzieć, w jaki sposób naprawdę pomóc kobiecie, a także powstawanie ośrodków realnie pomagających kobietom w przyjęciu chorego dziecka, to obecnie priorytet. Za powstanie właśnie takiej drogi miłosierdzia, za przeniesienie owego punktu ciężkości, o którym mówił papież - jesteśmy odpowiedzialni dosłownie wszyscy: politycy, działacze pro life, dziennikarze. Zarówno „Gościa Niedzielnego”, jak i „Wyborczej”.
Agata Puścikowska