W każdym większym mieście Białorusi znajduje się duży plac z pomnikiem Lenina. Tyle że ludzie się na nim nie zbierają, bo za zgromadzenia powyżej trzech osób grozi areszt.
Mówią, że w Białorusinach zabito ziarno buntu. Dlatego prezydentowi Łukaszence udaje się bez większych problemów narzucić reżim 10 milionom obywateli. „Kiedy Polak otrzymuje jakąś dyspozycję, pyta »dlaczego?«, a Białorusin milczy, nie próbując z nikim polemizować” – sami stawiają sobie diagnozę. Przyjeżdżający tu na krótko zaraz po przekroczeniu granicy mogą zapomnieć, że przebywają w państwie policyjnym. Wjeżdżają na szerokie, dobrze utrzymane drogi na poziomie europejskim, widzą czyste place i ulice, podziwiają przyciągające turystów z zagranicy zamki w Mirze czy Nieświeżu. Nawet ogrodzenia posesji położonych wzdłuż głównych arterii według zarządzenia we wszystkich miastach mają jeden wzór i kolor, żeby wyglądały reprezentacyjnie. W ostatnim czasie władze zaczęły mieć zastrzeżenia do posiadaczy anten satelitarnych, zarzucając im, że psują ładny wygląd domów. Rzeczywiście, białoruskie domy prywatne są kolorowe, drewniane, choć kryte tanim eternitem. Pytanie jednak, czy władzom zależało na dbałości o prezencję budowli, czy raczej o skuteczne zamykanie ich mieszkańcom okna na świat. W białoruskiej klatce łatwiej zachować spokój, kiedy nie widać w telewizji, jak żyje się innym. W Bolciennikach, prawie na granicy z Litwą, przy romantycznym kamieniu, gdzie Mickiewicz spotykał się z Marylą, czuć zapach gnoju z pobliskiego kołchozu. Półtora kilometra dalej zaczyna się Europa, w której nie ma kołchozów i wszystkiego, co związane z dawnym, sowieckim ustrojem. Tutaj Białorusini, którzy nie chcą wchodzić w konflikt z zaleceniami władzy, znajdują sobie enklawy. Tak jak Tadeusz, mający polskie korzenie, dziś już na emeryturze, który na działce pod Lidą ma na podłodze wymalowaną mapę Polski. Tam czuje się „u siebie” bardziej niż w domu. Siedząc w fotelu w miejscu oznaczonym na mapie jako Warszawa, czyta polską prasę. Albo Walery i Natalia, należący do katolickiej wspólnoty Trójcy Świętej przy parafii Świętej Rodziny w Lidzie. W pracy koledzy dalecy od Kościoła mówią o nich, że należą do sekty. A oni są szczęśliwi, że wreszcie odkryli inną stronę życia: – Teraz wiemy, że można żyć inaczej, z Bogiem – tłumaczy Walery. – Otwarły nam się oczy, że są inne wartości niż pieniądze, zarabianie i zabawa. Że liczą się miłość i cierpienie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych