O „pospolitym ruszeniu” grekokatolików do Białego Boru na odpust Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy oraz oczekiwaniach związanych z rozpoczynającą się wizytą zwierzchnika Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego w Polsce z okazji 1025. rocznicy Chrztu Rusi Ukrainy mówi w rozmowie z KAI bp Włodzimierz Juszczak, ordynariusz greckokatolickiej diecezji wrocławsko-gdańskiej.
KAI: To zaangażowanie wypływa też chyba z ich głębokiej duchowości...
- Są to ludzie naprawdę żyjący modlitwą. Bardzo dobrze znam moich wiernych, wielu z imienia, i stwierdzam, że są niezwykle uduchowieni, co widać w ich heroiczności utrzymania swojej wiary i tradycji. Oni potrzebują swojej wschodniej tradycji, której naprawdę trudno się wyrzec. Ta tradycja tak w naszej duszy gra, że tylko w niej chcemy praktykować swoją wiarę. Dlatego nasi wierni zasługują na najwyższe słowa uznania za swoją postawę. Podziwiam też tych, którzy muszą pokonać duże odległości, aby dotrzeć na liturgię do cerkwi. Naprawdę wymaga to wielu wyrzeczeń, także materialnych. Również w zaangażowaniu w katechizację dzieci i młodzieży widać ofiarność i trud naszych wiernych i kapłanów, którzy pokonują wiele kilometrów, aby dotrzeć do punktów katechetycznych z miejsc gdzie nie ma możliwości prowadzenia nauki religii w szkole i to do tego w języku ukraińskim. Chylę głowę przed tymi osobami. To już trzecie pokolenie, które z takim heroizmem stara się zachować naszą wiarę i tradycję.
KAI: Ale cały czas jesteście zagrożeni asymilacją...
- Niestety tak. Teraz ponad 50 proc. małżeństw zawieranych w naszej cerkwi to związki mieszane, najczęściej małżonkowie pochodzą z rodzin greckokatolickch i rzymskokatolickich, polsko-ukraińskich. Staramy się, aby małżonkowie nie zapominali o swych korzeniach. Do tego dochodzi kwestia języka ukraińskiego. Nie wszyscy go znają. Jeszcze do nie dawna na tych terenach zdarzało się, że ktoś, kto rozmawiał tym językiem, uważany był za kogoś gorszego. Dzięki Bogu to się zmieniło. Teraz jest to powód do dumy, że zna się dwa języki. Żyjemy w środowisku w większości polskim i rzymskokatolickim, a będąc tak porozrzucani, to chcąc nie chcąc religijno-narodowa asymilacja postępuje.
KAI: Zdarzają się coraz częściej przypadki, że wierni Kościoła rzymskokatolickiego praktykują w waszych cerkwiach...
- Oczywiście nie chodzi tutaj o zmianę przynależności kościelnej, gdyż takie przypadki zazwyczaj dotyczą osób, które odkrywają swoje greckokatolickie korzenie. Ale rzeczywiście obserwujemy coraz częściej zjawisko, że coraz więcej wiernych rzymskokatolickich uczestniczy w naszych liturgiach i są to nie tylko osoby z małżeństw mieszanych, ale ludzie, których zafascynowała nasza liturgia. Niektórzy śpiewają nawet w naszych chórach. W mojej diecezji mam dwóch kapłanów pochodzących z polskich rodzin rzymskokatolickich. Cieszy mnie też, że w mojej cerkwi katedralnej we Wrocławiu podczas niedzielnych liturgii widzę kilkadziesiąt osób z Kościoła rzymskokatolickiego.
KAI: Czy po tych kilkudziesięciu latach ukraińscy grekokatolicy czują się w Polsce jak u siebie w domu?
- Obecnie nie słyszałem o problemach religijnych czy narodowościowych. Jeszcze kilka lat temu można było usłyszeć czasami o konfliktach. Ale nie mamy już miejsc konfliktogennych, które zazwyczaj miały miejsce tam gdzie nie mieliśmy swoich cerkwi i musieliśmy korzystać z kościołów rzymskokatolickich. Mamy dobre relacje z biskupami rzymskokatolickimi. Na przykład, ku naszej wielkiej radości, w tym roku arcybiskup poznański Stanisław Gądecki przekazał nam świątynię z zapleczem mieszkalnym w Poznaniu. Żałuję, że nie będzie na naszych uroczystościach żadnego biskupa rzymskokatolickiego, ale nie ma w tym żadnych podtekstów tylko po prostu wszyscy zaproszeni nie mogą przybyć ze względu na zaciągnięte wcześniej zobowiązania.
KAI: Na ile przez ostatnie ponad 20 lat zmieniła się wasza sytuacja?
- My, grekokatolicy z ukraińskim pochodzeniem, jesteśmy trochę schizofreniczni, a tego raczej się nie uleczy. Zapytano mnie kiedyś gdzie jest moja i grekokatolików ojczyzna. Trudno na to pytanie odpowiedzieć. Jesteśmy zakorzenieni w miejscach, gdzie żyjemy. Czujemy się w pełni obywatelami naszych małych ojczyzn, ale z drugiej strony ciągnie nas w strony naszych ojców, do miejsc skąd zostali wysiedleni. Na przykład moja mama pochodzi spod Przemyśla a ojciec z Łemkowszczyzny. Tam często bywam i czuję się jak u siebie w domu. Następnie nie jest też nam obca sprawa Ukrainy, której losem się przejmujemy, tym bardziej widząc co się tam teraz dzieje. Ponadto mamy u siebie wielu emigrantów zarobkowych z Ukrainy, którymi staramy się opiekować i pomagać im.