Chcielibyśmy mniej płacić za prąd, wywóz śmieci i codzienne zakupy w warzywniaku. Ale czy w takim razie zgodzilibyśmy się na obniżenie zarobków?
Przy malejących cenach towarów możemy taniej robić zakupy, mieszkać, podróżować, ale to powoduje, że spadają dochody sprzedawców, pośredników, producentów. Bylibyśmy zapewne zachwyceni perspektywą tanich zakupów, ale do czasu. Gdyby taka tendencja utrzymywała się dłużej, firmy stanęłyby wobec problemu malejących dochodów i recesji. Żeby ratować swoje bilanse, musiałyby obniżać koszty, także te płacowe, a to oznaczałoby redukcję zatrudnienia i wynagrodzeń. W rzeczywistości deflacja, czyli wzrost wartości pieniądza (bo za tę samą kwotę możemy kupić więcej towarów), zdarza się niezmiernie rzadko. Wprawdzie, jak podał GUS, w lipcu tego roku w porównaniu z poprzednim miesiącem spadły ceny obuwia, odzieży, mniej też płaciliśmy za warzywa, ale nie oznacza to, że mamy do czynienia z deflacją. Po pierwsze w czerwcu sklepy odzieżowo-obuwnicze robiły sezonową wyprzedaż, a latem warzywa i owoce zazwyczaj tanieją. Potem jednak przychodzą chłodne jesień i zima, i ceny idą w górę. Poza tym, oceniając tendencje na rynku, statystycy przyglądają się cenom dóbr i usług konsumenckich, znajdujących się w tzw. koszyku inflacyjnym. Na jego podstawie wyliczyli, że w lipcu wprawdzie niektóre towary potaniały, ale inne znacznie podrożały, tak że w sumie inflacja liczona w stosunku do lipca ubiegłego roku wyniosła 1,1 proc. To zmiana, której konsumenci prawie nie odczują.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Wanda Bramska