Nadchodzi wrzesień, więc i sezon na zniechęcanie Polaków do katechezy w szkole.
28.08.2013 13:15 GOSC.PL
Tajemnicza czytelniczka portalu NaTemat.pl posłała syna do zerówki, a tu się okazuje, że syn ma tygodniowo „aż dwie lekcje religii i tylko jedną angielskiego”. Stwierdza zatem – a za nią dziennikarz, umieszczający tego „newsa” na czołowym miejscu – „To farsa”.
Autor tekstu pisze, że syn czytelniczki „i tak jest w wyjątkowej sytuacji”, bo przepisy przewidują tygodniowo dwa zajęcia z religii, natomiast w ogóle nie gwarantują w przedszkolach i zerówkach zajęć z języków obcych”. I dziwi się, że „taki program i taki sposób wydawania publicznych środków na edukację większości Polaków wcale jednak nie przeszkadza”. Odpytywany w tej kwestii ekspert posłusznie oświadcza: „To nie jest naturalne”.
Co nie jest naturalne, panie ekspercie? Że większość Polaków życzy sobie religii w zerówce? I jaki stąd płynie postulat? Zmieńmy życzenia Polaków? Prawda jest taka, że was, salonowych dziennikarzy, kole w oczy decyzja rodziców o posyłaniu dzieci na religię. Bo pewnie wiecie, że w Polsce nie ma przymusu chodzenia na religię i zależy to wyłącznie od woli rodziców. Skoro zaś rodzice chcą katolickiego wychowania swoich dzieci, to chociaż bardzo was to boli, guzik was to obchodzi. Ale cóż, zaczyna się sezon, religię atakować czas. A żeby nie wyglądało to na nietolerancję, trzeba przybrać ten atak w szaty troski o naukę języków. I w tym celu zasugerować ludziom fałszywą alternatywę: lekcje religii albo angielski. I podsunąć taką myśl: „to dlatego, że macie religię, wasze dzieci nie będą znały angielskiego”. Jest tam też sugestia, że w zestawieniu religia – języki, oczywiście prymat powinny mieć języki. A ci głupi ludzie jakoś tego nie widzą i zachowują się tak, jakby – ha ha – religia była dla nich ważniejsza. A to przecież ciemnogród, zacofanie, głupota itepe, itede. I w dodatku ta ciemnota jest finansowana „z publicznych środków”.
Kilkanaście lat temu w moim dalszym sąsiedztwie umierał niespełna osiemnastoletni chłopak. Wiedział, że zostało mu niewiele czasu. Któregoś dnia powiedział odwiedzającemu go księdzu: „Z wszystkiego, czego się uczyłem, teraz widzę, że ważne jest dla mnie tylko to, co miałem na religii”.
Jasne, że on był w specyficznej sytuacji, ale każdy kiedyś w takiej sytuacji będzie. Każdy dotrze do finiszu, a przecież właśnie finisz weryfikuje wartość przebytej drogi. Jeśli ktoś na końcu stwierdza, że jego życie było do bani, to z reguły nie dlatego, że nie znał języków, lecz dlatego, że nie miał w nich nic do powiedzenia. U kresu życia ludzie różnych rzeczy żałują, ale nigdy tego, że słyszeli o tym, co prowadzi do wiecznego szczęścia.
Języki są, oczywiście, ważne. Matematyka jest ważna, fizyka, biologia, geografia – to wszystko jest ważne i ma sens. Pod jednym warunkiem: że służy życiu wiecznemu. Wtedy wszystko jest harmonijne, a wiedza służy nabywaniu mądrości.
Oczywiście jeśli ktoś robi sobie bożka z „inwestowania w siebie” bez uwzględnienia duszy, zabronić mu tego nie można. Nie można mu też zabronić wychować w tym duchu swoich dzieci. Ale niech taki łaskawie na swoich dzieciach poprzestanie. To rodzice decydują, jakie wartości należy przekazać dzieciom. Jeśli większość Polaków chce mieć religię w zerówce, to ona tam ma być i już.
A swoją drogą, co „postępowcy” by zrobili, gdyby religia odbywała się po angielsku? Podnieśliby krzyk, że nie ma chińskiego.
Franciszek Kucharczak