Sfatygowany statek zabierający na pokład 110 osób. Niewygodne drewniane i plastikowe krzesła. Zaimprowizowany grill i radiowa muzyka. Prawie trzy godziny rejsu z Warszawy do Serocka. Niewiele trzeba, aby stworzyć turystyczną atrakcję.
Gdyby jakiś reżyser chciał się pokusić o nakręcenie współczesnej wersji komedii „Rejs”, ma ku temu dobrą okazję. Nie musi nawet z planem zdjęciowym rozbijać się po Bałtyku ani po Mazurach. Od maja do września rekreacyjne życie w stolicy organizuje się wokół Wisły. Barki poprzerabiane na kluby, knajpki albo hostele. Dancing na plaży. Nauka pływania na desce. Atrakcji przybywa. Renesans przeżywają też rejsy po naszej najdłuższej rzece. – Proszę pana, biletów już dawno nie ma – patrzy na mnie ze zdziwieniem pani sprzedająca bilety w biurze obsługi pasażera Zakładu Transportu Miejskiego. – Ale może pan się jeszcze załapać, bo ktoś zrobił zwrot – informuje, uświadamiając mnie, że jestem prawdziwym szczęściarzem. Kto ma mniej szczęścia niż my i nie załapie się na „Zefira”, na otarcie łez ma bezpłatne promy o równie wdzięcznych nazwach: „Pliszka”, „Słonka”, „Turkawka” i największy z nich „Wilga”. O tym, że komedia w reżyserii Marka Piwowskiego stała się kultowym obrazem, decydują głównie dialogi. Reżyser dodaje jeszcze, że sukces zawdzięcza chaosowi, jaki udało mu się wywołać na planie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Mariusz Majewski