„Ci, którzy się boją cudów Pana, boją się Pana cudów!” - mawiał Emiliano Tardif. Coraz wyraźniej widzę, że miał rację.
26.08.2013 13:57 GOSC.PL
„Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej” – czytam dzisiaj. Przypomina mi się inny, bardziej współczesny „początek znaków”.
– Emiliano Tardif przybywa do wymierającej parafii w Santo-Domingo – opowiada jego dobry znajomy Danel Ange – W niedzielę na Mszy jest tam ze trzydzieści osób. Jak obudzić wiarę? Wieczorem otwiera Słowo, które będzie głoszone: Jeśli do jakiego miasta wejdziecie (...) uzdrawiajcie chorych, którzy tam są, i mówcie im: Przybliżyło się do was królestwo Boże (Łk 10, 9). Ale to jest zarezerwowane dla Apostołów! Ależ nie, to dla… siedemdziesięciu dwóch!
Emiliano waha się. Cóż o nim pomyślą? Nie jest świętym, a to powinno być przywilejem świętych. Otwiera ponownie Słowo: „Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą (...). Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie”. Twierdzi, że wierzy, a jednocześnie „odrzuca znaki” wiary, jakie pragnie ofiarować Pan? Jak się do tego zabrać? Aby być pewnym, że nie pobłądziło się, najlepiej jest zacząć tam, gdzie jest się najbardziej pewnym obecności Jezusa. To On będzie musiał sobie poradzić! A gdzież będzie bardziej obecny jak nie w Eucharystii, w dniu dla Niego poświęconym? Emiliano rzuca się na głęboką wodę: ogłasza modlitwę uzdrowienia po Komunii. Mała dziewczynka z epilepsją nigdy więcej nie będzie miała już ataku, sercowiec może przemierzać wzgórza... Następna niedziela: trzysta osób. Kolejna: sześćset. Kilka miesięcy później pięćset grup modlitewnych wzmacnia żarliwość parafii.
„Ci, którzy się boją cudów Pana, boją się Pana cudów!” - mawiał często Emiliano Tardif. Coraz wyraźniej widzę, że miał rację.
Marcin Jakimowicz