13 żołnierzy zginęło w sobotę w ataku rebeliantów z Rewolucyjnych Sił Zbrojnych Kolumbii (FARC) na patrol kolumbijskiej armii w pobliżu granicy z Wenezuelą, w prowincji Arauca - poinformowały władze w Bogocie.
Wiadomość o ataku na patrol wojskowy nadeszła zaledwie kilka godzin po tym, jak rząd Kolumbii zakomunikował, że w poniedziałek zostaną wznowione w stolicy Kuby, Hawanie, negocjacje pokojowe z FARC, którego przedstawiciele odeszli w piątek od stołu rokowań.
Sytuacja w kraju jest bardzo napięta od kilku dziesięcioleci. Założone w 1964 r., jako skrzydło Kolumbijskiej Partii Komunistycznej, FARC (Rewolucyjne Siły Zbrojne Kolumbii) terroryzują mieszkańców niektórych regionów tego kraju, porywając i mordując niewinnych ludzi. FARC zwalczane są przez oddziały paramilitarne, powiązane ze światem narkotykowym, które również dokonują zbrodni na zwykłych mieszkańcach. Rząd oficjalnie nie popiera tych oddziałów, jednak trudno nie zauważyć przyzwolenia, z jakim działają wrogowie partyzantki. Tajemnicą poliszynela są związki paramilitares z kolumbijskim wojskiem. Zdarza się, że do wiosek przychodzą wojskowi, sugerując miejscowym, że grozi im niebezpieczeństwo, jeśli nie opuszczą swoich domostw. Po dwóch tygodniach te same osoby, przebrane w inne mundury, dokonują rzezi.
Walki toczą się o kontrolę nad strategicznymi zasobami, takimi jak ropa naftowa, banany czy kokaina. Strony konfliktu zmieniają położone w głębi kraju osady w bazy wojskowe, wyrzucając mieszkańców z domów i pozostawiając ich na pastwę losu. Do walk wciągane są także małe dzieci, najczęściej pochodzące z mniejszości etnicznych.
Według najnowszych danych władz w Bogocie, FARC liczy obecnie mniej niż 8 tys. bojowników, w porównaniu z 20 tysiącami w czasach świetności w latach 90.
Szymon Babuchowski