Lata mijają, a pornografia wciąż ma swoich obrońców. Nowych, ale powtarzających te same bzdury.
09.08.2013 11:11 GOSC.PL
Można się było o tym przekonać po ogłoszeniu przez premiera Camerona pomysłu dotyczącego ograniczeniu dostępu do stron pornograficznych. Mimo, iż był to krok w sumie niewielki, i tak wywołał na lewicy lawinę nieprzychylnych komentarzy – od kpin po oburzenie. Pełnych manipulacji i kłamstw.
Widać je już w samym języku. Mówienie w kontekście pornografii o „krucjacie przeciw goliźnie” czy „zaglądaniu do alkowy” jest takim samym nadużyciem, jak powtarzanie niby retorycznego pytania: „a co to jest pornografia?”. Oczywiście po to, by dojść do wniosku, że wszystko jest dla ludzi, a kto się oburza, ten hipokryta. Bo przecież wiadomo, że każdy normalny facet i zdrowa dziewczyna „lubią sobie popatrzeć”. To relatywizowanie i zacieranie granic między subtelnymi kobiecymi aktami, a stronami reklamującymi się hasłem „Dołącz do nas i doświadcz pełnej degradacji” praktycznie uniemożliwia jakąkolwiek dyskusję. Albo sprowadza ją do wniosku, że jedyną wartą ścigania jest pornografia dziecięca. A ta oglądana przez dzieci to już nie?
Jak by to paradoksalnie nie zabrzmiało, obrońcy postępu i obyczajowej swobody spod znaku nowej lewicy są jak duże dzieci, które zatrzymały się rozwoju na latach 60. Mentalnie wciąż tkwią w tamtej epoce. Biegają z procą i nie widzą wokół grzybów atomowych. Umknęło im, co się w przemyśle pornograficznym wydarzyło od tamtego czasu. Dzieciaki, nad którymi nie ma żadnej kontroli, do wyboru mają już 4,2 miliona pornoportali. W ten biznes zainwestowano ogromne pieniądze. Wąski wycinek branży, zajmujący się dostarczaniem obscenicznych filmów na telefony komórkowe przynosi już 775 milionów dolarów zysku rocznie. Przemysł porno właśnie zapowiada prawdziwą rewolucję związaną z interaktywnymi symulatorami... a liberalni publicyści wciąż zachowują się, jakby żyli w czasach Boya Żeleńskiego.
Wieje grozą. Całkowicie lekceważy się zagrożenie, jakim dla (nie tylko) młodej psychiki jest kontakt z pornografią. Co gorsze, walka z nią wciąż jest ideologizowana. Propozycje blokady dostępu do szkodliwych treści odrzucane są z pozycji obrony wolności, jaka jest dziś dla lewicy wartością najwyższą. Premier Tusk zapewnia, że tak leży mu na sercu obrona pełnej swobody w sieci, że nie ma zamiaru iść w ślady Camerona. Tym samym interes branży porno i jej klientów stawiany jest przez niego wyżej niż ochrona nieletnich. W sukurs premierowi idzie właśnie tygodnik „Polityka”, powtarzając wszystkie stare kłamstwa i stawiając absurdalną (oraz ideologiczną) tezę, że „zamiast oślepiać, trzeba ludzi edukować”.
Łatwo się domyślić, o jaką edukację chodzi. Niestety, autor (Jarek Szubrycht) darował sobie przeprowadzenie logicznego wywodu, w jaki to sposób seksualizacja dzieci od przedszkola miałaby je zniechęcić do sięgania po twardą pornografię? Bo też jest to teza nie dość, że karkołomna, to w dodatku negatywnie zweryfikowana przez wiele krajów (o czym pisze Gail Dines w głośnej książce „Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność”) i można ją porównać do gaszenia ognia benzyną.
Co zatem „Polityka” radzi robić z pornografią? Nic. Bo każde działanie trąci hipokryzją i przypomina walkę z wiatrakami. To równie banalna konstatacja jak tytuł tekstu: „Duszno wokół porno”. Ech ta prawica, ciągle chce nam odbierać tlen. Nie to co lewica! Aż chciałoby się zaśpiewać: „Ja drugoj takoj strany nie znaju / Gdie tak wolno dyszyt ciełowiek”.
Piotr Legutko