Dlaczego niektórzy publicyści tak bardzo chcą zepchnąć obchody rocznicy Powstania na margines? Czy pamięć o Powstańcach jest dla nich aż tak niewygodna?
30.07.2013 15:50 GOSC.PL
W starożytnym Egipcie i Rzymie istniał zwyczaj o nazwie damnatio memoriae. Była to procedura usunięcia wszelkich śladów świadczących o istnieniu osoby skazanej na zapomnienie. Kiedy na przykład senat uchwalił damnatio memoriae szczególnie znienawidzonego cezara, jego posągi były niszczone, imię skuwane z inskrypcji, a wszystkie jego decyzje traciły ważność (z czasem zrezygnowano z ostatniego, ze względu na zamieszanie jakie to wprowadzało). Skazany po prostu przestawał istnieć. Tak, jakby nigdy go nie było. Procedurę "wymazania z pamięci" stosowano też w ZSRR (np. usuwano ze zdjęć lub z encyklopedii) czy w ChRL.
Od kilku lat mam nieodparte wrażenie, że damnatio memoriae wraca do łask w Polsce XXI wieku. Szczególnie mocno widać to co roku na przełomie lipca i sierpnia, gdy zbliża się rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Nagle aktywizują się wtedy publicyści i politycy, którzy ze sporym zaangażowaniem próbują nam wmówić, że obchody rocznicy nie mają sensu, bo to była klęska, że za dużo u nas martyrologii i najlepiej byłoby uczcić tę rocznicę milczeniem.
Sami zamilknąć jednak nie mogą, bo Polacy jeszcze pamiętają o tych, którzy broniąc wolności zapłacili za nią własną krwią. A skoro nie mogą zamilknąć to próbują inaczej. Nie da się wymazać z pamięci, to trzeba wykrzywić, obrzydzić, zepchnąć na margines świadomości. Więc zaczyna się festiwal obrzydzania Powstania ’44. Festiwal paskudny, bo wpisujący się w najgorsze tradycje historyczne.
I tak dla przykładu czytam na portalu „NaTemat” tekst Jakuba Nocha, który pyta "czy też mamy dość Powstania Warszawskiego" i czy "Warszawa musi męczyć nim całą Polskę". Obchody mające na celu oddanie należnego szacunku Powstańcom nazywa „modą na Powstanie Warszawskie”, „powstańczym festiwalem” i „tańcem na mogiłach poległych powstańców”. Przy okazji uderza w Lecha Kaczyńskiego, nie umiejąc wybaczyć mu utworzenia Muzeum Powstania Warszawskiego. Zarzut? Wielu ludzi nie pamięta, że rebelia przyniosła śmierć 200 tys. Polaków, a według 40 proc. uczniów Powstanie było wygrane. Zdaniem Jakuba Nocha to wina etosu powstańczego i tych, którzy organizują głośne obchody rocznicy wybuchu. No i oczywiście „Lecha Kaczyńskiego i jego ekipy”.
Noch jest wyraźnie corocznymi obchodami zmęczony, więc apeluje: „I jeśli naprawdę kolejne lata chcecie, Drodzy Warszawiacy, spędzić na tym coraz bardziej kuriozalnym tańcu na mogiłach waszych ojców i dziadków, proszę bardzo. Przestańcie jednak wreszcie co roku latem zadręczać tym całą Polskę. […] Powstanie Warszawskie to dziś wasza intymna sprawa, której przeżywaniem nie musicie całej Polski zanudzać. I sprawiać, że dzieci na lekcjach historii z pełnym przekonaniem odpowiadają, że to nie była wojenna tragedia, a wielkie polskie zwycięstwo”.
Nie wiem w jakiej szkole historii uczył się autor powyższego cytatu. W mojej podstawówce, gimnazjum i liceum zawsze podkreślano, że Powstanie Warszawskie zakończyło się tragedią. I właśnie dlatego, że 200 tys. Polaków oddało życie, bo Polska i wolność coś dla nich znaczyła, należy im się pamięć i szacunek. Nie wiem jak Jakub Noch chce sprawić, żeby te 40 proc. uczniów, którzy myślą, że w ’44 wygraliśmy powstanie, przestało tak myśleć. Ale milczenie na pewno tego nie zmieni. I przede wszystkim nie wiem, dlaczego część publicystów tak bardzo chciałaby na początku sierpnia nic nie słyszeć o powstaniu, bo to „intymna sprawa Warszawiaków”, choć sami potrafią trąbić przez cały rok o paradach równości, nie rozumiejąc, że to „intymna sprawa gejów” i męczy naprawdę zdecydowaną większość społeczeństwa. Być może dlatego, że pamięć o Powstańcach budzi w nas wszystkich pytanie: z czego ja jestem w stanie zrezygnować dla wolności, dla mojego kraju. Bo pamięć o powstaniu, to pamięć o Powstańcach.
Nie jestem z Warszawy, ale z Tychów, miasta pod Katowicami. Mógłbym powiedzieć, że mamy przecież swoje Powstania Śląskie i guzik mnie obchodzi warszawka. Ale Powstanie Warszawskie to nie jest intymna sprawa Warszawiaków. To jest symbol. Coś, co ciągle powinno nam przypominać jak cenna jest wolność, w której żyjemy i że komuś ją zawdzięczamy. Choćby po to, żeby tej wolności nie rozmienić na drobne i w głupi sposób nie stracić.
Wojciech Teister