Jak utrącić niewygodnego hierarchę? Jest wiele możliwości. Można, na przykład, zasugerować, że jest zbrodniarzem. Tylko zasugerować.
18.07.2013 10:30 GOSC.PL
Gdy kardynał Bergoglio został papieżem, „wyszło na jaw”, że jakoby współpracował ze zbrodniarzami z junty wojskowej. Jedną z jego „win” miało być rzekome wydanie dwóch jezuitów, sympatyzujących z teologią wyzwolenia, którzy w następstwie tego zostali porwani i zabici. „Bergoglio zawsze twierdził, że to nieprawda. W rzeczywistości są świadkowie i dokumenty, które mówią, że to właśnie on doniósł na nich reżimowi wojskowemu” – pisali w „Krytyce Politycznej” w marcu, tuż po wyborze papieża. „Trudno zrozumieć, jak kardynał Bergoglio mógł być brany pod uwagę jako kandydat na papieża” – dziwili się „krytycy polityczni” we wstępie do powyższego tekstu.
Ano, drodzy lewacy, kardynał Bergoglio został papieżem między innymi dlatego, że tylko Duch Święty wiedział, że to on zostanie wybrany. Konklawe to najznakomitszy na świecie sposób przeprowadzania elekcji. „Extra omnes!” to piękne słowa, które sprawiają, że czwarta władza nie ma władzy nad Kościołem – przynajmniej w kwestii papiestwa. Dzięki prawdziwemu odcięciu kardynałów od wpływów propagandy, żadne kłamstwa i manipulacje, żadne „taśmy prawdy” i inne spreparowane świństwa, wypływające dziwnym trafem akurat tuż przed wyborami, nie mają wpływu na wybór papieża.
Dziś już wiemy, że insynuacje pod adresem kard. Bergoglio były kłamstwem (m. in. nie ma żadnych „dokumentów”, o których lewacy z politkrytyki z taką pewnością pisali), a ponieważ świat poznał te kłamstwa po wyborze, nie mogły wyrządzić wielkiej szkody.
Jednak tylko wybór papieża jest tak dobrze chroniony przed manipulacją propagandy. W innych przypadkach – na przykład w obliczu wyborów dokonywanych przez episkopaty na ważne stanowiska kościelne – propaganda działa pełną parą i musimy mieć tego świadomość. Musimy po prostu wiedzieć, że takie rzeczy, jak zmasowany atak na abp. Hosera, nie jest przypadkiem. Co się takiego stało, że polskie media akurat teraz zwróciły swą szczególną uwagę na ludobójstwo w Rwandzie? Już prawie dwadzieścia lat minęło od tej potwornej masakry, którą urządziły sobie zwalczające się plemiona, i od tamtej pory leczą tam rany – przede wszystkim duchowe. I właśnie Kościół, który w czasie ludobójstwa był ofiarą, jest dziś – a i wtedy był – lekarzem okaleczonych dusz. Więc, powtarzam, co się teraz stało? Ano to się stało, że jest zamówienie na społeczne utrącenie abp. Hosera. A że nie da się go wprost oskarżyć o udział w ludobójstwie (choćby dlatego, że ani nie był – jak kłamał „Newsweek” – w czasie masakry nuncjuszem w Rwandzie, ani go tam w ogóle nie było)? No to co – kłamcie, kłamcie, lud to kupi. A dla trochę bardziej dociekliwych jest informacja, którą czwartkowy dodatek do GW „Duży Format” wybił dużą czcionką: „Mówi się, że w ewakuacji duchownych ludobójców aktywnie pomagał właśnie arcybiskup Hoser. Mnie opowiadali o tym księża Tutsi” – opowiada reportażysta Wojciech Tochman (który gładko, bez zająknięcia, nazywa abp. Hosera „arcybiskupem antysemitą”).
„Mówi się” – jakie to ładne. Każdą potwarz można bezpiecznie puścić, jeśli tylko ma formę przypuszczenia, zwłaszcza jeśli się, jak Tochman, poczyni zastrzeżenie: „Nie jestem prokuratorem ani sędzią, tylko reporterem”.
No właśnie. Bo sędzią ma być społeczeństwo, które medialne sugestie przyjmuje jako wiedzę, i uznaje, że sprawa została dowiedziona.
Nie chodzi o to, że ludzie Kościoła są aniołkami – bo nie są. Miewają swoje winy – również biskupi. Ale, rzecz znamienna, świat wybacza im prawdziwe winy, jeśli się mu wysługują. Jeśli jednak ktoś ośmieli się sprzeciwić interesom tego świata (np. mówiąc prawdę o in vitro), wówczas spadnie na niego lawina kłamstw.
Tylko czy my, jako społeczeństwo, koniecznie musimy się na to łapać?
Franciszek Kucharczak