Jak chcemy ewangelizować, jeśli boimy się zbliżyć do grzesznika?
13.07.2013 18:01 GOSC.PL
Dzisiaj (w sobotę) bp Grzegorz Ryś spotkał się w Płocku z ewangelizatorami. W homilii odwoływał się do tzw. mowy misyjnej z 10 rozdziału Ewangelii wg św. Mateusza.
- Jezus każe apostołom iść do owiec, które poginęły z domu Izraela. To posłanie jest posłaniem do ludzi, którzy są, ale jakby ich nie było - podkreślił hierarcha.
Niby ochrzczeni, a daleko. Niby w Kościele, a często w grzechach. I właśnie do nich posyła nas Jezus Chrystus. Z Dobrą Nowiną. Z wiadomością, że On się od nich nie odwrócił, chociaż oni nieraz odwrócili się od Niego. Ale w każdej chwili mogą wrócić. Bóg jest blisko. Jego Królestwo już jest pośród nas - tutaj, w Kościele, w którym spotykamy Jezusa Chrystusa. Przyjdźcie i bądźcie tutaj z nami. I z Nim przede wszystkim - to jest komunikat nowej ewangelizacji.
Ale żeby to zrobić, trzeba wyjść poza nasze bezpieczne schematy. Trzeba wyjść poza środowisko, w którym czujemy się pewnie. Wyjść do ludzi, którzy są daleko od naszych wyobrażeń o idealnym Kościele. Wyjść do grzeszników.
Trzy lata temu usłyszałem od pewnego księdza, profesora dogmatyki, że ksiądz nie może się gorszyć (nie brzydzić, ale gorszyć!) grzesznikiem, bo jest wezwany do posługi Miłosierdzia. Na początku nie bardzo zrozumiałem. Ksiądz wyjaśnił: Jeśli będziesz się gorszył, to trudno będzie Ci dostrzec w grzeszniku brata. A celem nie jest potępić człowieka, który upadł, ale doprowadzić go z powrotem do Jezusa Chrystusa. Jezus nie brzydził się podejścia do celników czy prostytutek. To oni najbardziej potrzebują Ewangelii.
Tak sobie obserwuję i widzę (również po sobie), że kiedy ktoś upada, to bardzo często zamiast spojrzeć na człowieka z troską i spróbować pomóc wstać, łatwiej nam przychodzi odciąć się od niego, powiedzieć: "To nie nasz człowiek, nie mamy z nim nic wspólnego". Zdecydowanie łatwiej nam rzucać przysłowiowe ekskomuniki, niż próbować dotrzeć do tego, który upadł. Może dlatego, że nie potrafimy widzieć w sobie nawzajem braci i sióstr? Może wciąż nie dorośliśmy do zrozumienia tego, czym jest Kościół?
I nie mam na myśli taniego usprawiedliwiania "nic się nie stało, każdy ma swoje słabości" i przymykania oka na Boży porządek świata - co proponuje nam współczesny świat. Myślę raczej o wrażliwości, która nie pozwala mi spać spokojnie, kiedy mój ochrzczony brat czy siostra leży w swoich słabościach lub dobrowolnie odchodzi od Jezusa Chrystusa. Czy odcinanie się i komunikowanie, że nie mamy z nimi nic wspólnego ma wtedy jakikolwiek sens? Komu to pomoże? Nam? Że lepiej się poczujemy, bo nie jesteśmy tacy jak oni? "Dziękuję Ci Panie, że nie jestem jak ten celnik" - powiedział pewien faryzeusz w przypowieści opowiedzianej przez Jezusa. Jeśli myślisz, że stoisz, patrz, abyś nie upadł - przypomni nam św. Paweł. Dziś oni są daleko, ale nie wiesz, czy jutro Ty nie będziesz na ich miejscu.
Dopóki będziemy się gorszyć grzesznikami tak jak faryzeusz celnikiem, tak długo nasze ewangelizacja nie będzie miała sensu. Bo kogo będziemy ewangelizować? Zewangelizowanych?
Przeczytaj też:
Wojciech Teister