Kościoły wschodnie na terenach Wołynia oraz Galicji Wschodniej stanęły w czasie II wojny światowej przed dramatyczną próbą dawania świadectwa w świecie, w którym waliły się wszystkie chrześcijańskie wartości.
Wraz z końcem kampanii wrześniowej 1939 r. Kościół greckokatolicki zachował ciągłość kanoniczną (choć w latach 1939–1941 diecezja przemyska była podzielona między dwie strefy okupacyjne: niemiecką i sowiecką, w pierwszej rządy sprawował sufragan przemyski bp Grzegorz Łakota, w drugiej ordynariusz diecezji – bp Jozafat Kocyłowski). Zupełnie inaczej było w przypadku Kościoła prawosławnego. Niemcy, wspierający koniunkturalnie część postulatów ukraińskich, zgodzili się na koncesję wobec Kościoła prawosławnego, przekazując mu kilkanaście zabranych w okresie międzywojennym cerkwi oraz aprobując utworzenie prawosławnej diecezji chełmskiej, na której czele stanął bp Hilarion (Ohijenko). Jeszcze bardziej skomplikowana była sytuacja w Komisariacie Rzeszy „Ukraina”, gdzie doszło do rozłamu i wykształcenia się dwóch nieuznających się nawzajem, rywalizujących i zwalczających struktur: Ukraińskiego Autokefalicznego Kościoła Prawosławnego, podporządkowanemu przebywającemu w Warszawie metropolicie Dionizemu (Waledyńskiemu), oraz Autonomicznego Kościoła Prawosławnego, na którego czele stał abp Aleksy (Hromadzki), uznający zwierzchność Patriarchatu moskiewskiego. Podział ten był niejednokrotnie wykorzystywany przez władze niemieckie (zgodnie z zasadą divide et impera), a był na tyle głęboki, że niejednokrotnie dzielił duchowieństwo jednej diecezji.
Jak powszechnie wiadomo (a faktu tego nie kwestionuje też żaden poważny badacz na Ukrainie), późną zimą i wiosną 1943 r. lokalne kierownictwo banderowskiej frakcji OUN zainicjowało tzw. antypolską akcję na Wołyniu. W ciągu kilkunastu miesięcy (apogeum czystki nastąpiło w lipcu) życie straciło wówczas — jak się szacuje – ok. 60 tys. Polaków. Znaczna część z nich została zamordowana w okrutny sposób, przy współudziale lokalnego chłopstwa używającego prymitywnych narzędzi zbrodni. Wśród ofiar było też kilkudziesięciu księży, zakonników, zakonników i zakonnic rzymskokatolickich.
Rola duchowieństwa
W literaturze niejednokrotnie pojawia się zarzut, że zbrodniom wołyńskim patronowali duchowni greckokatoliccy. Jest to zarzut nietrafny, gdyż Wołyń w przeważającej większości był prawosławny, a nieliczne parafie neounickie (bizantyjsko-słowiańskie), które tam istniały, nierzadko same stawały się obiektem ataków. Zamordowanych zostało wówczas co najmniej kilku kapłanów tego rytu. W szeregu publikacjach wspomina się także o popieraniu zbrodni przez duchowieństwo prawosławne, a nawet święcenie narzędzi zbrodni. Temat ten jest właściwie do dziś niezbadany. Choć faktycznie część duchowieństwa prawosławnego (głównie spośród „autokefalistów”) zaangażowała się w czynne popieranie OUN i UPA, nie są naukowo zweryfikowane podawane we wspomnieniach przypadki święcenia broni czy narzędzi mordu. Przypuszczać można raczej, że informacje takie powstały pod wpływem rozchodzących się informacji o napadach na polskie wsie i ich okrutnym przebiegu. Z drugiej jednak strony nie można ignorować wszystkich występujących w dokumentach wydarzeń. W jednym z nich wspomina się m.in. o straceniu przez mnichów prawosławnych kilkunastu katolików. Trudno jednak uznać te postawy za dominujące. Świadczyłyby one też chyba bardziej, iż ówczesny konflikt miał nie tylko podłoże narodowościowe, ale i religijne. Hierarchia prawosławna potępiała ataki na polskie wsie i zabójstwa. Tego typu sformułowania odnaleźć możemy zarówno w wypowiedziach stojącego na czele tzw. autonomistów metropolity Aleksego czy też ordynariusza włodzimiersko-wołyńskiego Manuela (Tarnawskiego). Obydwaj zresztą zginęli z rąk ukraińskiego podziemia (pierwszy — jak się wydaje — przez przypadek w zasadzce zorganizowanej przez oddział melnykowskiej frakcji OUN, drugi zastał uprowadzony przez banderowców i stracony za współpracę z Niemcami). Podobny los spotkał kilku innych duchownych prawosławnych (kilku z nich zginęło za to, że bronili swych polskich sąsiadów). Wśród „autonomistów” było też wielu duchownych współpracujących z partyzantką sowiecką.
Polski odwet
Sahryń, 10 marca 1944 r. akcja odwetowa oddziału tomaszowskiego obwodu AK wobec ukraińskich mieszkańców wsi
archiwum IPN
Kontrowersyjną kwestią jest sprawa polskiego odwetu za zainicjowaną przez banderowców akcję. Polscy historycy szacują, że w wyniku akcji organizowanych przez polskie samoobrony i podziemie na Wołyniu zginęło 2 tys. osób. Ukraińscy badacze uważają tę liczbę za zaniżoną. Bez wątpienia jednak wśród ofiar było co najmniej kilkunastu duchownych prawosławnych. Stosunkowo niewielu – najwyżej kilkunastu – zostało zabitych przez sowieckie podziemie (najczęściej autokefalistów), co przeczy tezom występującym niekiedy w ukraińskiej historiografii. Najwięcej zaś duchownych prawosławnych, niemal stu, zginęło z rąk niemieckich lub policji na służbie niemieckiej.
Wśród znacznej części ukraińskich badaczy panuje mylne przekonanie, że zbrodnie na Wołyniu poprzedzone zostały wcześniejszymi masowymi zbrodniami na Ukraińcach na Chełmszczyźnie. W rzeczywistości większość masowych egzekucji, które miały miejsce w 1942 r., była jednak dokonana przez Niemców. Z rąk polskich – pod zarzutem prawdziwej lub wyimaginowanej kolaboracji z Niemcami – zginęło wówczas nie więcej niż kilkudziesięciu Ukraińców, zajmujących najczęściej eksponowane stanowiska w lokalnej społeczności (wójtów, nauczycieli, działaczy komitetów ukraińskich). Na zaostrzenie się relacji polsko-ukraińskich na tym terenie wpłynęła natomiast polityka niemiecka (w tym brutalne przesiedlenia na Zamojszczyźnie) oraz napływ polskich uciekinierów z Wołynia, wraz z którymi docierały informacje o popełnianych tam zbrodniach. Od drugiej połowy 1943 r. coraz częściej dochodziło więc do wzajemnych napadów i ataków, które z czasem przerodziły się w swoisty polsko-ukraiński front. Apogeum starć nastąpiło wiosną 1944 r., gdy polska partyzantka dokonała ataku na kilkanaście wsi ukraińskich, zabijając co najmniej 1,5 tys. osób. Wśród nich było też kolejnych kilkunastu duchownych prawosławnych.
Głos metropolity Szeptyckiego
Wraz z rozpoczęciem antypolskich działań w Galicji Wschodniej po raz pierwszy musiał się z nimi też zmierzyć Kościół greckokatolicki, w tym jego zwierzchnik metropolita Andrzej Szeptycki. Wbrew popularnym w Polsce tezom, hierarcha ten zawsze był przeciwny stosowaniu terroru. Już w okresie międzywojennym — podobnie jak pozostali biskupi ukraińscy — z niepokojem obserwował on narastający wszędzie radykalizm i starał się wpływać na młodzież ukraińską, by nie angażowała się w zgubną ideologię. Ostro potępił także zabójstwo dyrektora ukraińskiego gimnazjum we Lwowie Jana Babija, dokonane przez młodych bojowców OUN w 1934 r.: „Zabijają w zdradziecki sposób najlepszego patriotę (...). Powtarzać nie przestaniemy, że zbrodnia zawsze jest zbrodnią, że świętej sprawie nie można służyć zakrwawionymi rękoma”. Krytycy Szeptyckiego zarzucają mu, że w 1941 r. wydał odezwę witającą wkraczające oddziały Wehrmachtu. Pamiętać jednak należy, że wychowany w Austro-Węgrzech metropolita miał w pamięci zupełnie inny obraz Niemców. Szybko też – pod wpływem zbrodni dokonywanych przez okupanta – zrewidował swój pogląd. – To nie są Niemcy Goethego – miał wówczas stwierdzić. Szczególnie duży wstrząs przeżył, widząc zagładę ludności żydowskiej i współudział w eksterminacji niektórych jego rodaków, zaangażowanych do policji pomocniczej. Nic więc dziwnego, że osobiście zaangażował się w niesienie pomocy. Dzięki niemu w greckokatolickich żeńskich i męskich klasztorach wojnę przeżyło ponad 100 polskich i żydowskich dzieci.
W obawie przed powszechną demoralizacją wojenną i łatwością, z jaką powszechnie zadawano śmierć, metropolita Szeptycki zainicjował jesienią 1941 r. swoisty program duszpasterski, mający wyczulić jego rodaków (duchownych i świeckich) na kwestię ochrony ludzkiego życia. Jego uwieńczeniem był list pasterski z jesieni 1942 r. „Nie zabijaj”, w którym pisał, że „zabójca (...) ściąga na siebie wielką karę Bożą w wieczności i straszliwe Boże przekleństwo na tym świecie”. Podobne słowa znaleźć można w jego liście pasterskim do wiernych z sierpnia 1943 r. (a więc już po rozpoczęciu antypolskiej czystki w Galicji Wschodniej). „Byliśmy świadkami nawet strasznych morderstw dokonanych przez młodych ludzi, może nawet w dobrych zamiarach, ale ze zgubnymi następstwami dla narodu (...) Niestety, takie wypadki wytworzyły wśród młodzieży fałszywe przeświadczenie, że można kogoś pozbawić życia”. Takie postawienie kwestii nie mogło przynieść metropolicie Szeptyckiemu sympatii wśród członków banderowskiej frakcji OUN. Tak też rzeczywiście było, młodzi ounowcy krytykowali sędziwego hierarchę za wypowiadane słowa, a nawet – wykorzystując jego autorytet – próbowali fałszować listy pasterskie w ten sposób, by świadczyły o rzekomym poparciu Kościoła dla ukraińskiego podziemia nacjonalistycznego. Mimo wszystko jednak stwierdzić należy, że przynajmniej w szeregach niższego kleru greckokatolickiego nauki metropolity odniosły skutek. Znamy wprawdzie kilkanaście przypadków, gdy duchowni greckokatoliccy angażowali się mniej lub bardziej we wspieranie UPA (najczęściej jako kapelani). Kilkudziesięciu innych z tego powodu (choć nie wiadomo czy słusznie) zostało zabitych przez polskie podziemie. Przeważająca jednak większość spośród niemal 2,5 tys. duchownych metropolii halicko-lwowskiej posłuszna była nakazom hierarchii.
***
Bilans konfliktu polsko-ukraińskiego lat 1939–1947 jest przerażający. W Polsce przyjmuje się, że w jego trakcie zginęło ok. 100 tys. Polaków i ok. 20 tys. Ukraińców. W przeważającej części byli to zupełnie niewinni cywile. Olbrzymie straty poniosło też duchowieństwo. Szacuje się, że z rąk ukraińskich zginęło co najmniej 250 duchownych rzymskokatolickich, zaś z rąk polskich nie mniej niż 60 kapłanów greckokatolickich i prawosławnych. Wszyscy oni najczęściej ponieśli śmierć tylko dlatego, że pozostali ze swymi parafianami, próbując im nieść posługę w najtrudniejszych chwilach.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Igor Hałagida, IPN Gdańsk