Zarzut, że Kościół odpowiada za ludobójstwo w Rwandzie jest absurdalny.
10.07.2013 12:24 GOSC.PL
Kwestia odpowiedzialności za ludobójstwo w Rwandzie pojawiła się w polskich mediach redagowanych przez Tomasza Lisa (Newsweeek, portal NaTemat) w ramach kampanii oczerniania abpa Henryka Hosera. Z arcybiskupa zrobiono „nuncjusza w Rwandzie podczas ludobójstwa”, choć w rzeczywistości nie tylko, że nim nie był, ale w ogóle nie było go w Rwandzie, kiedy rzeź się dokonała. Po tym, jak w wywiadzie dla KAI wyjaśnił kłamstwa - nie został przeproszony, ale zaatakowano go ponownie. Tym razem posługując się panią Lindą Melvern, dziennikarzem śledczym i autorką książek o Rwandzie. W rozmowie z nią, opublikowanej na portalu „NaTemat”, podtrzymana jest teza, że abp Hoser, jako członek „establishmentu reżimu Rwandy” ponosi odpowiedzialność za dramat, jaki wówczas tam się wydarzył. Pani Melvern twierdzi także, że gdyby nuncjusz apostolski abp Giussepe Bertello został w Kigali, nie doszłoby do ludobójstwa. Trzeba więc przypomnieć najważniejsze fakty o tamtych wydarzeniach.
Konflikt między Hutu i Tutsi wypełnia najnowsze dzieje regionu Rwandy i Burundi. Tutsi są spadkobiercami lokalnej grupy panującej, myśliwymi, hodowcami. Z nich wywodzili się kolejni władcy. Hutu są przede wszystkim rolnikami. To oni jednak dominują liczebnie, stanowiąc blisko 85 proc. mieszkańców Rwandy. Gdy w 1962 r. kraj odzyskał niepodległość, Hutu zdobyli w nim władzę. Doszło do krwawych konfliktów i pacyfikacji, po której liczne grupy Tutsi musiały szukać schronienia w krajach sąsiednich, przede wszystkim w Ugandzie. Tam w obozach dla uchodźców dorastało pokolenie młodych bojowników Tutsi, wśród nich także Paul Kagane, od 1994 r. faktycznie najważniejsza osoba w państwie, a od 2000 r. do dzisiaj prezydent tego kraju. Wiosną 1994 r. siły Tutsi skupione w Rwandyjskim Froncie Patriotycznym (RPF), wspierane przez Ugandę, rozpoczęły atak na stolicę kraju Kigali. W czasie walk doszło także do masakr na cywilnej ludności Hutu. 6 kwietnia 1994 r. nieznani sprawcy zestrzelili podchodzący do lądowania samolot z prezydentami Rwandy Juwenalem Habyarimaną oraz Burundi Cyprienem Ntaryamirą na pokładzie. Wracali z rozmów w Tanzanii, które miały zakończyć wojnę domową w obu krajach. Zamach, który większość Hutu przypisywała bojownikom RPF, przekreślił te plany i został wykorzystany przez elementy skrajne w obozie Hutu, od dawna planujące ostateczną rozprawę z Tutsi. W tych warunkach trwająca od dawna wojna domowa zmieniła się w krwawą jatkę, organizowaną przez bojówki Hutu nazywane Interahamwe, czyli „Wspólna Sprawa”. Zbrodnię przygotowywano wcześniej, o czym świadczyły listy proskrypcyjne, jakimi posługiwano się na początku masakr. Później zresztą nie miało to już żadnego znaczenia, gdyż ginął każdy, kto był Tutsi, albo nie chciał brać udziału w ich zabijaniu. Sprzyjał temu fakt, że po śmierci prezydenta rozpadała się struktura państwa. Policja i wojsko straciły jakikolwiek wpływ na bieg wydarzeń, albo były w nich stroną. Ważną rolę w organizacji zbrodni odegrała stacja Wolne Radio i Telewizja Tysiąca Wzgórz, podburzająca do gwałtów i mordów.
Twierdzenie, że nuncjusz apostolski mógł zmienić wówczas bieg wydarzeń, jest kłamstwem, obliczonym wyłącznie na dyskredytowanie Kościoła. W ciągu zaledwie kilku dni rozwinęła się potworna spirala terroru i zbrodni, która w ciągu trzech miesięcy pochłonęła życie blisko 800 tys. ofiar, głównie Tutsi. Rzezie ustały, gdy 9 lipca 1994 r. oddziały RPF zdobyły Kigali. Zmasakrowany został także Kościół w Rwandzie. Zginęły setki tysięcy jego wiernych i kapłanów, spalono kościoły i parafie. Wielu miejscowych kapłanów, zakonników i zakonnic, zginęło tylko dlatego, że stawali w obronie ludzi wywodzących się z innej grupy etnicznej. Wielu misjonarzy zachowało się heroicznie, ratując tysiące ludzi. Niektórzy za to zapłacili życiem. Trzeba więc mieć wielką pogardę dla faktów, aby jak pani Melvern twierdzić, że księża nie próbowali powstrzymać grup zabójców, a Kościół ponosi odpowiedzialność za ludobójstwo.
Andrzej Grajewski