Jerzy Janowicz (nr 24) przegrał ze Szkotem Andym Murrayem (2.) 7:6 (7-2), 4:6, 4:6, 3:6 w pierwszym w karierze wielkoszlemowym półfinale, w turnieju na kortach w Wimbledonie. Polski tenisista przyznał, że nie grał najlepiej, to nie był "jego dzień".
"Tak się czasem zdarza, że ma się słabszy dzień. Nie zagrałem dzisiaj na maksimum swoich możliwości, w sumie też nie sposób grać przez całe dwa tygodnie najlepszy tenis. Zresztą tak samo było podczas meczu z Juergenem Melzerem. Miałem wtedy trochę problemów z serwisem i trochę też z grą z głębi kortu. Ale cieszę się, że nawet nie grając najlepiej jestem w stanie rywalizować na równi z jednym z najlepszych tenisistów świata" - powiedział po meczu Janowicz.
22-latek z Łodzi w trzecim secie prowadził 4:1, mając w ręku przewagę jednego przełamania serwisu rywala, ale potem przegrał pięć kolejnych gemów.
"Miałem swoje szanse, ale nie wyszło, no i nie mogę jednak wszystkiego zwalić na swój tenis. Na pewno dzisiaj zabrakło mi też trochę szczęścia. Choćby, przy 4:1 i po 30, gdy cały czas trzymałem go w defensywie w ważnej wymianie, on zagrał szczęśliwy forhend i piłka się przeturlała po siatce na moją stronę. Od tego momentu zaczął grać lepiej. Przełamał mnie, no i wrócił do meczu" - uważa Janowicz.
Gdy Murray odrobił stratę "breaka", wychodząc na 3:4, publiczność zgotowała mu długą owację na stojąco. Potem też dość intensywnie klaskała i dopingowała w ważnych dla swojego faworyta momentach.
"Byłem przygotowany na to, bo wiadomo było, że ludzie będą mu pomagać. Starałem się jednak nie zwracać na to uwagi. Tak samo było w listopadzie w Paryżu, gdy na ogromnym korcie w hali Bercy grałem przeciwko Gillesowi Simonowi. Fanatyczna francuska publiczność swojemu zawodnikowi. W sumie tak samo było dzisiaj" - powiedział Janowicz.
Łodzianin rundę wcześniej wyeliminował w trzech setach Łukasza Kubota, w pierwszym w historii Wielkiego Szlema "polskim ćwierćfinale".
"Dzisiaj nie zwracałem większej uwagi na to, że to półfinał. Myślę, że nawet gdybyśmy spotkali się choćby w trzeciej rundzie, to nie miałoby to większego znaczenia. Zdecydowanie bardziej byłem jednak zestresowany w poprzednim meczu. Dzisiaj tego stresu nie było, a to jedynie po prostu nie był mój dzień" - uważa Janowicz.
Polak gra na korcie w szkłach kontaktowych. Gdy widoczność zaczęła się pogarszać, zaczął przekonywać sędziego do zasunięcia dachu nad Kortem Centralnym i kontynuowania walki przy sztucznym świetle. Gdy sędzia główny turnieju podjął po trzecim secie taką decyzję Murray zareagował na to furią. Potem na konferencji prasowej krytykował, że warunki jeszcze pozwalały na kontynuowanie meczu, bez 20-minutowej przerwy.
"Nie rozumiem za bardzo czemu tak długo czekali z tym dachem, bo prosiłem o to już w trakcie drugiego seta. To chyba naturalne, że jeśli ktoś ma problemy z graniem, bo już jest ciemno, to znaczy, że już się nie da grać. Ale wciąż mówili, że będziemy grać bez dachu tak długo, jak się da. Nie bardzo rozumiem całą tę sytuację" - powiedział Janowicz.
Po Wimbledonie Polak zamierza zrobić sobie dwu, może trzytygodniową przerwę w startach.
"Muszę się teraz dobrze zregenerować i odpocząć. Przez problemy zdrowotne odpuszczam start w szwedzkim Baastad, no i może też Hamburg, jeszcze do końca nie wiem. To będzie zależeć od tego, jak się będę czuł. W sobotę wracam do domu, ale nie wiem czy będę oglądał finał. Nie oglądam zbyt dużo tenisa, więc trudno mi powiedzieć. Nie zastanawiam się też nad tym, kto tu zwycięży. Po prostu niech wygra lepszy, w końcu zagra w finale dwóch najlepszych obecnie tenisistów świata" - powiedział.