Egipcjanie są jak kapryśni widzowie: znużeni pierwszym odcinkiem demokracji zażądali nowego filmu. Oczywiście ku uciesze i przy wsparciu armii.
04.07.2013 10:20 GOSC.PL
Konfrontacja była kwestią czasu. Prezydent Mohhamed Mursi, gdy tylko objął urząd rok temu, w pierwszej kolejności wziął się za wojsko, które przez dziesięciolecia było gwarantem trwałości dyktatury obalonego Hosniego Mubaraka. Mursi, wywodzący się Bractwa Muzułmańskiego (które za Mubaraka było mocno prześladowane) wysłał na emeryturę najważniejszych ludzi w armii, w tym głównodowodzącego marszałka Muhammada Tantawiego, symbol rządów generałów. W międzyczasie umacniał swoją pozycję kolejnymi dekretami, które budziły podejrzenie, że sam ma zapędy dyktatorskie.
To zbiegło się z niezadowoleniem społecznym z braku szybkich efektów w rządzeniu. Do tego tuż przed wybuchem masowych protestów – niespotykanych nie tylko w Egipcie, ale praktycznie nigdzie na świecie (od kilku do kilkunastu milionów ludzi na ulicach) – nagle na stacjach benzynowych zabrakło paliwa, a w mieszkaniach regularnie odcinano prąd. Przypadek?
Sceny, których wczoraj byliśmy świadkami, sugerują raczej, że to był dobrze przygotowany zamach stanu. Owszem, współgrający z niezadowoleniem społecznym. Ale też niezadowolenie społeczne nie miałoby siły przebicia bez wsparcia ze strony generałów, którzy dawali jasne sygnały, że staną „po stronie narodu”. Tyle tylko, że spora część narodu nadal Mursiego broni. Wśród zwolenników obalonego prezydenta są już ofiary śmiertelne. Nie przeszkadza to przeciwnikom Mursiego, choć wśród nich są również ci, którzy jeszcze rok temu skandowali: „Przecz z rządami wojskowych!”, gdy wojsko strzelało do demonstrantów. – Okazało się jednak – mówił mi wczoraj jeden z dyplomatów zachodnich pracujących w Kairze – że armia to jedyna sprawna, przewidywalna, profesjonalna instytucja. Reszta kraju, instytucji, łącznie z partiami, jest w rozsypce.
Generałowie obiecują, że szybko rozpiszą nowe wybory prezydenckie. Jest wielce prawdopodobne, że do startu nie zostanie do nich dopuszczony nikt z Bractwa Muzułmańskiego, którego przywódcy zostali wczoraj aresztowani. Na czele państwa ma szansę stanąć Mohamed el-Baradei, lider tzw. świeckiej opozycji. To jednak niemal jasne, że armia nie pozwoli już nowemu prezydentowi na żadną swobodę. Jest również możliwe, że nie będzie rządów z tylnego siedzenia, tylko prezydentem otwarcie zechce zostać charyzmatyczny gen. Al-Sisi. To on wczoraj w wystąpieniu telewizyjnym (po zajęciu przez armię siedziby telewizji państwowej), mając za plecami przywódców muzułmańskiego i chrześcijańskiego oraz liderów opozycji, ogłaszał zawieszenie konstytucji i odsunięcie od władzy prezydenta. Zachodowi najprawdopodobniej podobałby się scenariusz, w którym armia – czy to z tylnego siedzenia, czy wprost – sprawuje realna władzę. Jako jedyna zorganizowana instytucja ma szansę trzymać w ryzach kluczowy dla regionu kraj. Chaos i „docieranie się” demokracji i społeczeństwa w Egipcie nie jest na rękę Stano Zjednoczonym, które coraz wyraźniej chcą skupić się na regionie Pacyfiku. To może oznaczać koniec krótkiego epizodu demokratycznego w Egipcie.
Jacek Dziedzina