Bóg dopuścił do tej choroby, aby nas odnaleźć

Zrozumiałem, że przyjechałem prosić o uzdrowienie mojej ukochanej żony, ale moja wiara jest niekompletna.

Z perspektywy ludzkiego spojrzenia można uznać, że właśnie przegrałem swoje życie. Ponad miesiąc temu zmarła moja ukochana żona Renia. Zostałem z teściami w podeszłym wieku (teść znajduje się w bardzo ciężkim stanie) oraz dwoma synami. Moja teściowa nie może pogodzić się ze śmiercią Reni, ponieważ była ona jej jedyną córką. Również synowie (a w szczególności młodszy) bardzo przeżywają rozstanie z mamą.

Pozostało jeszcze wiele problemów, z którymi nie zawsze potrafię sobie poradzić. Bezpośrednio po odejściu żony ludzie ofiarowali nam wsparcie, ale w tym momencie pozostali przy nas tylko nieliczni. Pojawiły się opinie o nieskuteczności naszej modlitwy, którą ofiarowaliśmy w trakcie choroby Reni.  Lata cierpienia nauczyły mnie jednak, że jeśli  będziemy oceniać nasze życie tylko ludzkim spojrzeniem, to przegramy je wcześniej lub później, ponieważ nigdy nie zbliżymy się do Boga.

Ostatni okres naszego wspólnego życia rozpoczął się ciężką chorobą żony. Pan profesor powiedział mi wtedy, że należy próbować ją leczyć, ale nie mogę robić sobie zbędnych nadziei na przyszłość. Dziś myślę jednak, że Bóg dopuścił do tej choroby, aby nas odnaleźć i cały czas prowadzić drogą do siebie. Na początku znaleźliśmy się na Mszy w intencji uzdrowienia, w trakcie której wysłuchaliśmy homilii o wierze. Ojciec prowadzący przedstawiał  nam potęgę wiary oraz podkreślał słowa Jezusa, który uzdrawiał  tych, którzy całkowicie się mu oddali. Było to pierwsze postawienie mnie w prawdzie. Zrozumiałem, że przyjechałem prosić o uzdrowienie mojej ukochanej żony, ale moja wiara jest niekompletna. Wydawało się, że wszystko jest w najlepszym porządku, ponieważ chodziłem do kościoła, modliłem się, spowiadałem. Jak wielkie zaufanie musi mieć jednak człowiek, aby wyprosić uzdrowienie dla ukochanej osoby? Z przerażeniem stwierdziłem, że nie mam wiary, a to, co posiadam, to tylko pozory. Skierowałem wtedy do Boga gorące prośby o jej pogłębienie. Jestem przekonany, że zostałem wysłuchany. Bóg wszedł w nasze życie bardzo głęboko i przemienił nas wszystkich względem siebie. W naszym domu pojawił się pokój: nie kłóciliśmy się, bardzo się kochaliśmy, wzajemnie się wspieraliśmy. Moja żona stała się dla nas kimś najważniejszym na Ziemi. Renia ciągle dużo cierpiała, ale choroba zatrzymała się. Zaczęliśmy rozumieć, że Bóg jest skałą, na której trzeba budować. To on musi być najważniejszy w życiu człowieka.

Pan wspiera swoje przemieniające działanie wieloma łaskami. Niektóre z nich były wspaniałe - tak jak modlitwa w językach lub fizyczne uzdrowienie mnie oraz żony z pewnych naszych chorób, wypowiedziane w trakcie rozważania na nabożeństwie. Inne zaś bardzo trudne. Wyjątkowo ciężkim doświadczeniem stało się dopuszczenie do mojej osoby złego ducha, który dręczył mnie ponad miesiąc. Było to straszne przeżycie, jakiego nie życzę nikomu z ludzi. Zło atakowało wszystko, na czym mi zależało, a gdy moja psychika była zrujnowana, zaczęło mnie zwracać przeciwko Bogu. Pan nie pozostawił mnie jednak bez pomocy. Mimo iż kapłani, których prosiłem o pomoc, odmawiali, udało mi się dostać na rekolekcje, gdzie poznałem Boga. Wspaniałe było to, że mogłem poprzez internet słuchać homilii na podstawie ewangelii z danego dnia. Jakież było moje zdziwienie, gdy słowa te okazały się być wielokrotną pieczęcią moich przeżyć duchowych. Kiedy odczuwałem niesamowitą pustkę, lęk, ojciec prowadzący rekolekcje tłumaczył, że Bóg dopuszcza czasem do człowieka złego ducha, by wypalił psychikę. Czułem, że kazanie jest skierowane do mnie. Ojciec mówił: nie poddawaj się, bo Bóg cię nie opuści, módl się, choćby na siłę, wytrwaj, a Pan cię uwolni. I rzeczywiście tak się stało. W ciągu jednego momentu zacząłem odczuwać pokój i radość. Wiedziałem, że jestem uwolniony. Doświadczenie to, mimo iż niesamowicie trudne, stało się niezwykle istotne w moim życiu. Poznałem, że tylko Bóg jest miłością, bo to, co proponuje alternatywna Mu droga, jest straszne. Nie istnieje zaś żadne wyjście pośrednie.

Wieloma swoimi doświadczeniami dzieliłem się z żoną. Dużo napisałem o swoim nawróceniu, ale chciałbym przede wszystkim zaświadczyć o tym, co Bóg zdziałał w życiu Reni. Jestem Mu bardzo wdzięczny, że przez tyle lat pozwolił mi być jej mężem. Była ona wspaniałą żoną i matką. Mimo cierpienia nigdy nie narzekała. Zawsze była pogodna i wyrozumiała. Nawet gdy było jej ciężko, starała się pomagać innym. Bardzo często dzwoniły do niej koleżanki z pracy, a ona zawsze potrafiła odnaleźć w sobie siły, aby wspierać je w   walce z  problemami. Przez kilkanaście lat braliśmy do siebie dziewczynkę z domu dziecka.

Oboje byliśmy wolontariuszami Hospicjum Domowego w Dębicy. Mimo że Renia zawsze powtarzała, że przez swą chorobę jest mało aktywna, myślę że była wzorem, który uczy nas, w jaki sposób należy godnie przyjmować cierpienie. Z nikim nie wchodziła w spory i konflikty. Mimo iż Bóg zesłał na nią więcej cierpienia niż na mnie, to ona pokazała mi, jak wygląda prawdziwa wiara oraz wytrwanie pod krzyżem do końca. W ostatnich dniach życia, gdy jej serce słabło, miała świadomość że odchodzi. Nie chciała nas smucić. Była bardzo pogodna. Swoje przeżycia z ostatnich dni zapisywała w zeszycie. Myślę, że przemyślenia te były dla niej bardzo ważne, ponieważ kilka razy prosiła moją siostrę, aby przypomnieć o istnieniu tych notatek. Renia rozpoczęła swoje zapiski w Niedzielę Miłosierdzia Bożego. O jej zdrowie modliło się wielu ludzi nowenną za pośrednictwem Sługi Bożego Franciszka Blachnickiego.

Renia pisała: „Pewnie, że miałam inne marzenia, ale trzeba przyjąć to, co Bóg da. Moje sprawy są uporządkowane, nikogo nie skrzywdziłam ani nie dokuczyłam. Sprawy duchowe mam załatwione i jestem gotowa na to, co się wydarzy. Gdyby nie było jutra, to pamiętajcie, że Was kocham i z drugiej strony zawsze będę z Wami… Najważniejsza jest rodzina. JEZU UFAM TOBIE […] Upadam i niosę krzyż w milczeniu. Wszyscy się modlą, ale co na to Bóg? Przecież nie brakuje mi chorób ani pokory. No cóż, nigdy nie możemy zaplanować kolejnego dnia…”

Było jej bardzo trudno. Cierpiała mocno. Pisała: „Nie chcę już dłużej dźwigać krzyża, chcę na nim wreszcie umrzeć”. Pan dał jej jednak łaskę, aby całkowicie poddała się Jego woli. Jej ostatnie zapiski brzmiały: „Chcę dalej dźwigać krzyż. UFAM  CI JEZU.” Dalej pisać nie mogła. Dźwigała swój krzyż jeszcze przez kilka dni. Odeszła do Domu Ojca z radosnym uśmiechem na twarzy. 

Po jej śmierci nie rozpaczam, bo wierzę, że znalazła się w lepszym świecie. Mimo że jest mi bardzo trudno, wiem że dam sobie radę, ponieważ mam wspaniałego orędownika u Pana. Jestem pewien, że Bóg wynagrodził cierpienie Reni, a także dobroć i miłość, którymi obdarowała innych ludzi. Myślę, że swoim zaufaniem i zawierzeniem w chwili najcięższej próby, w pełni zasłużyła na wieczne życie w Jego Królestwie. Mam głębokie przekonanie, że mogę za jej pośrednictwem wypraszać potrzebne mi łaski. Myślę, że jej życie było wzorem do naśladowania, zwłaszcza w dzisiejszym materialistycznym świecie, w którym liczy się tylko pozorny sukces, a Bóg jest stawiany na którymś z kolei miejscu od końca. Renia nigdy nie była przywiązana do dóbr doczesnych. Zawsze wystarczało jej tyle, ile posiadała. Była zadowolona z tego, co miała. Żyła pięknie i odeszła pięknie. Po jej śmierci słuchałem homilii w której ojciec Mokrzycki mówił, że każda tego typu sytuacja jest potrzebna, ponieważ odrywa naszą uwagę od spraw doczesnych i kieruje ją ku wieczności. Ta zaś jest naszym jednym prawdziwym życiem. Renia już je osiągnęła, a ludzie, którzy pozostali na Ziemi, ciągle do niego pielgrzymują.

Mimo iż krzyż, jakim naznaczył mnie Bóg jest ciężki, chciałbym wołać do każdego z nas: „Człowieku, choćby Ci było najtrudniej, bardzo mocno przylgnij do Pana, gdyż tylko on daje życie, życie które się nigdy nie kończy. Inne sprawy, mimo iż też potrzebne, są tylko piaskiem, który wcześniej bądź później się rozsypie”.

Nie wiem, co Pan dla mnie przygotował, pragnę jednak powtórzyć za żoną: „Jezu, ufam Tobie, bo przecież Ty jesteś Miłością. Miłością tak ogromną, że nikt na Ziemi nie jest w stanie jej do końca pojąć.. Przytul mnie, Panie, do swego serca i daj siłę, bym wypełnił Twą wolę. Bądź uwielbiony, Boże w Trójcy Jedyny.”

Andrzej

« 1 »