Choć nie zakończyły się jeszcze badania, dotyczące technologii wspomaganego rozrodu u zwierząt, już stosuje się ją u ludzi, i to na masową skalę – podkreśla w rozmowie z KAI prof. Andrzej Kochański. Genetyk zwraca uwagę, iż z prowadzonych na świecie badań jednoznacznie wynika, że w populacji dzieci poczętych in vitro występuje zwiększony odsetek wad wrodzonych.
(wywiad został po raz pierwszy opublikowany przez KAI w marcu br.)
Czy współczesna nauka potwierdza, czy też podważa opinię, że dzieci poczęte metodą in vitro obciążone są wadami genetycznymi w stopniu większym aniżeli te poczęte w sposób naturalny?
Zjawisko jest bardzo duże, staje się globalne, obserwacja natomiast stosunkowo krótka, bo najstarsza osoba na świecie poczęta tą metodą ma 34 lata, a w Polsce 25 lat.
Drugi problem: obserwacja jest bardzo niesystematyczna. Nie możemy więc podejść do tego problemu systemowo, możemy raczej mówić o projektach badawczych, grupach naukowców, których łączy wspólna pasja. Przypuszczam, że są ludzie, którym bardzo zależy na tym, żeby ta obserwacja nie była systematyczna i rzeczywiście systematyczna nie jest. Poza tym, żeby to zjawisko badać, musimy mieć tzw. rejestry wad wrodzonych, czyli dostęp do populacji dzieci poczętych z zastosowaniem ART [assisted reproductive technology – technologia wspomaganego rozrodu, wymienne określenie metody in vitro – przyp. KAI]. Takich rejestrów dedykowanych specjalnie technologii ART jest niewiele.
Pomimo pewnego braku tych badań w Polsce, wyniki, jakie osiągają specjaliści na świecie, są na tyle mocne, że można je drukować w takich tytułach jak "New England Journal of Medicine" czy "American Journal of Human Genetics" – najlepszych medycznych czasopismach świata.
Do jakich wniosków dochodzą autorzy tych opracowań?
Z ich badań wynika jednoznacznie, że w populacji dzieci narodzonych z zastosowaniem technologii wspomaganego rozrodu występuje zwiększony odsetek wad wrodzonych – co do tego nie ma dyskusji. Kontrowersje powstają w momencie, gdy naukowcy zaczynają dociekać przyczyn tego fenomenu.
Niedawno ukazała się ciekawa praca pochodząca z Chin, której autorzy postanowili wydłużyć czas obserwacji dzieci narodzonych z zastosowaniem ART do 3 lat po urodzeniu. To niezwykłe, że przez trzy lata odsetek wad podskoczył z 2,22% do 5,16%. Czas obserwacji jest więc bardzo ważny!
Ukazała się też bardzo ciekawa praca z Iranu. Autorzy zdecydowali w zakres wad włączyć wszystkie nieprawidłowości wymagające interwencji chirurgicznej, i proszę sobie wyobrazić, że wady rozwojowe stwierdzono u 30% dzieci. To jest już rekord! Wprawdzie Iran to szczególna populacja w ujęciu genetyki (małżeństwa krewniacze), ale mimo tego liczba 30% jest zaskakująca. Niedawno ukazały się pierwsze dane dotyczące odsetki wad wrodzonych z 14 krajów europejskich, obejmujące również część populacji Polski (Wielkopolska).
Na przestrzeni ostatnich lat, średnio dwukrotnie wzrosła liczba wad wrodzonych.
Wprawdzie we wspomnianej pracy nie ma bezpośredniego dowodu na wzrost liczby wad wrodzonych w Europie wywołany przez ART, to jednak autorzy formułują taką hipotezę. Mamy bardzo ciekawe dane z Niemiec, gdzie w rejestrze dla wad odbytu i odbytnicy zaobserwowano skok ich liczby w grupie dzieci z ART.
Jak widać, danych napływających z różnych stron świata jest coraz więcej.
Ale, jak Pan wspomniał, naukowcy spierają się co do przyczyn zwiększonego odsetka wad wrodzonych u dzieci z in vitro. Jaka jest istota sporu?
Są dwie szkoły. Jedna twierdzi, że zwiększony odsetek wad wynika wyłącznie ze struktury samej populacji, która przystępuje do procedury in vitro, a więc z faktu, że są tą osoby mające trudności z płodnością i są starsi niż przeciętna "rodzicielskiej" populacji. Okazuje się jednak – i na to zwracają uwagę przedstawiciele drugiej szkoły – że nawet jeśli uwzględni się ten czynnik, to pewnych wad wrodzonych ciągle jest więcej. W niektórych przypadkach zaczynamy poznawać tło tej tendencji, ale w innych jest to sprawa bardzo tajemnicza.
Taką "sztandarową" wadą jest Zespół Beckwitha-Wiedemanna (BWS). Występuje on w populacji ogólnej, ale wśród dzieci poczętych z zastosowaniem ART – znacznie częściej. Bardzo ważną cechą tego zespołu jest skłonność do powstawania niektórych nowotworów wieku dziecięcego.
W populacji dzieci z in vitro zespół ten ma inne podłoże molekularne niż w populacji ogólnej. Zaburzenia genetyczne są tu nieco inne – swoiste dla technologii wspomaganego rozrodu właśnie. Inność ta polega na tym, że o ile w ogólnej populacji BWS jest dość zogniskowany, to w przypadku dzieci poczętych in vitro zaburzenia genetyczne wydają się szersze, "rozlewają się" na inne regiony genomu. Co jest tego przyczyną? Nie wiadomo.
Na ile uzasadnione może być domniemanie, że wśród wad czy schorzeń typowych dla ART będą i takie, które ujawnią się dopiero za 2-3 pokolenia?
Nie wiemy, jak bardzo trwałe są te zmiany dlatego, że nie bardzo mamy punkt odniesienia. Ale chciałbym zwrócić uwagę, że wada wrodzona stanowi, według mnie, jedynie wierzchołek góry lodowej. Najważniejsze jest jak zwykle, to, czego nie widać, to, co jest pod owym wierzchołkiem. A kryją się pod nim najpewniej potężne zaburzenia genetyczne, które niekoniecznie objawiają się wadą. Wadę widzimy u noworodka i to jest ewidentne, ale powstaje pytanie, co jest "pod" nią. Mówiłem już o tym, że wystarczy wydłużyć czas obserwacji (praca z Chin) i jej dokładność (praca z Iranu), a liczby stają się bardzo niepokojące.
Ale co może być "pod" tą wadą?
Na przykład zaburzenie modelowania genomu, coś, co nazywamy jego epigenetyczną kontrolą. Jest to proces bardzo tajemniczy i tak naprawdę nikt jeszcze nie wie, jakie ma on znaczenie dla przyszłych pokoleń: czy to jest sprawa, która się utrwali, która będzie przekazywana dalej.
Jedno jest pewne: stosując ART dokonujemy zmian w konstrukcji ludzkiego genomu – to nie ulega najmniejszej wątpliwości. Odpowiedź na pytanie, czy zmiany te są groźne, czy też nie, wymagają czasu i wielu badań. Problem polega jednak na tym, że takich badań nie prowadzimy na modelu zwierzęcym, tylko na człowieku.
W ostatnich latach ukazało się wiele ważnych prac, w których przedstawiono dowody na zaburzenia epigenetyczne, dotyczące bardzo ważnych genów człowieka, takich jak NANOG (różnicowanie komórek), XIST (aktywność genów chromosomu X) oraz genów zaangażowanych w procesy nowotworzenia. Powstaje pytanie o trwałość tych zmian. Czas pokaże.
Nie można zatem wykluczyć, że efektem metody in vitro będzie rosnąca populacja ludzi obciążonych wadami genetycznymi, które będą się objawiać u osób poczętych tą metodą, ale także w kolejnych pokoleniach.
Tak, tego wykluczyć nie można.
A w związku z tym można domniemywać, że coraz bardziej znaczący odsetek populacji będzie nabierał jakichś innych cech, których "jakości" ani skutków tego nie jesteśmy dziś w stanie przewidzieć, czy tak?