Firma Biprostal z Krakowa złożyła do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości stoczni gdańskiej. Firma była generalnym projektantem i głównym wykonawcą hali na terenie stoczni. Stocznia jest winna wierzycielowi kilkaset tysięcy złotych.
Stocznia przyznała w maju, że ma problemy z płynnością finansową. Wynagrodzenie za kwiecień i maj stoczniowcy otrzymali w ratach.
Rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku Tomasz Adamski poinformował we wtorek PAP, że do sądu wpłynął wniosek o ogłoszenie upadłości Stoczni Gdańsk. To już drugi wniosek złożony przez firmę z Krakowa. Poprzedni, złożony na początku czerwca, sąd zwrócił powodu braków formalnych.
Adamski poinformował, że "sąd w pierwszej kolejności doręczy odpis wniosku dłużnikowi, zakreślając odpowiedni termin do złożenia odpowiedzi na wniosek i zajęcie stanowiska w przedmiocie upadłości, a także do złożenia niezbędnych dokumentów dotyczących sytuacji finansowej dłużnika".
Zapowiedział, że decyzje sądu co do dalszego biegu sprawy powinny zapaść do końca czerwca. Jak wyjaśnił, nie będzie to merytoryczne rozpoznanie wniosku, czyli ogłoszenie upadłości bądź nie, a decyzja o nadaniu biegu sprawie.
Zakład należy do dwóch akcjonariuszy - spółki Gdańsk Shipyard Group (w 75 proc.) i Agencji Rozwoju Przemysłu (ARP) SA (w 25 proc.). Gdańsk Shipyard Group jest spółką kontrolowaną przez większościowego ukraińskiego udziałowca ISD Polska, który kupił udziały w stoczni pod koniec 2007 roku.
Rzecznik prasowy ukraińskiego udziałowca Jacek Łęski powiedział PAP, że "takich wniosków w ciągu ostatniego roku było chyba z pięć i za każdym razem stocznia sprawę rozwiązywała, zanim sąd podejmował jakąś decyzję". Jego zdaniem w tym wypadku będzie podobnie. "Do czasu podjęcia decyzji przez sąd stocznia będzie się starała uregulować zadłużenie i załatwić to polubownie" - zapowiedział.
Przyznał, że stocznia ma wobec firmy z Krakowa zadłużenie w wysokości kilkuset tysięcy złotych. "Biprostal dostarcza stoczni jeszcze pewne rzeczy i robili coś, co nie zostało jeszcze skończone, więc jest jeszcze pewne pole manewru, żeby się dogadać" - dodał.
Pochodzący z Ukrainy większościowi właściciele stoczni od kilku miesięcy bezskutecznie negocjują z mniejszym udziałowcem, Agencją Rozwoju Przemysłu, sposoby ratowania firmy. Strona ukraińska zapewnia, że ma plan ratunkowy i deklaruje dokapitalizowanie stoczni; według mediów chodzi o kwotę 80 mln zł.
Rzeczniczka prasowa ARP Roma Sarzyńska - Przeciechowska odmówiła we wtorek komentarza w sprawie wniosku o ogłoszenie upadłości. Przypomniała, że od miesięcy trwają rozmowy ARP i ukraińskiego udziałowca i do tej pory nie udało się wypracować takiego rozwiązania, które byłoby komercyjne, realizowane na warunkach rynkowych.
Dwa tygodnie temu rzeczniczka ARP powiedziała, że "ARP nie może ratować stoczni w formie pomocy publicznej, bo stocznia taką pomoc już otrzymała w 2009 roku". Zwróciła uwagę, że "w przypadku ARP w grę wchodzą jedynie przedsięwzięcia komercyjne, ale do tej pory nie udało się udziałowcom wspólnie ich wypracować". "Jedyne, co może przyczynić się do odzyskania przez stocznię płynności finansowej, to proporcjonalne dokapitalizowanie spółki przez udziałowców" - poinformowała rzeczniczka ARP. Zaznaczyła, że ukraiński udziałowiec podaje, iż jest gotów dokapitalizować zakład, ale nie podaje, kiedy i ile mógłby przekazać pieniędzy spółce.
Zdaniem związkowców i przedstawicieli zarządu, przyczyną kłopotów finansowych stoczni są m.in. nieopłacalne kontrakty na produkcję kadłubów statków.
Zgodnie z planem restrukturyzacji zaakceptowanym przez KE w 2009 roku, działalność przedsiębiorstwa miała być oparta na trzech rodzajach produkcji: stoczniowej, budowie dużych konstrukcji stalowych oraz wież dla elektrowni wiatrowych. Plan naprawczy stoczni przewiduje skupienie się na przynoszących zakładowi zysk budowie morskich wież wiatrowych i konstrukcji stalowych dla branży offshore.