W dokumencie ZDF polski opór wobec nazistów pokazany jest takim, jaki był. To absolutne minimum zadośćuczynienia za serial obraźliwy wobec Armii Krajowej.
25.06.2013 09:52 GOSC.PL
W niedzielę 23 czerwca niemiecka telewizja ZDF pokazała dokument „Walka o przetrwanie” opisujący stosunek Polaków do niemieckich okupantów podczas II wojny światowej. Film pokazano o godz. 23. i trwał 35 minut. Z tego punktu widzenia trudno traktować go inaczej, jak ochłap rzucony na odczepne w zamian za zmasakrowanie pamięci o Armii Krajowej, dokonane w trzyczęściowym serialu „Nasze matki, nasi ojcowie”. Pokazanym w czasie najlepszej oglądalności, zrealizowanym ogromnym nakładem finansowym (stąd zapewnienia, iż na sfilmowanie sensownego fragmentu o AK, który wciśnięto pod koniec produkcji, zabrakło pieniędzy, należy uznać za nieszczere). I obejrzanym przez miliony Niemców.
Opór zbrojny i duchowy
Niemniej trzeba uznać rzeczony dokument za film przyzwoity. Rozpoczyna się od panoramy zniszczonej Warszawy – rekonstrukcji znanej z filmu „Miasto ruin”, pokazywanego w Muzeum Powstania Warszawskiego. Widz dowiaduje się, że Żydzi stanowili w przedwojennej Polsce „element życia codziennego” – archiwalne kolorowe filmy ukazują sielankowy obraz przedwojennej stolicy. Jednak 1 września granicę przekraczają Niemcy, a 17 wojska radzieckie: w ciągu niecałego miesiąca dochodzi do kapitulacji Warszawy, jednak – co istotne – polski rząd nie uznaje porażki. Twórcy filmu przedstawiają postać „wiernego linii NSDAP” gubernatora Hansa Franka, wywózki Polaków (pada słowo „wypędzenia”, choć nie padają liczby), dowiadujemy się, że pierwszymi (i także wieloma późniejszymi) więźniami Auschwitz byli Polacy.
Szybko kształtuje się także ruch oporu, składający się z byłych żołnierzy i osób zgłaszających się. Autorzy filmu nie dokonują dystynkcji między Służbą Zwycięstwu Polski, Związkiem Walki Zbrojnej i AK, co tylko wprowadzałoby zamieszanie w krótkim filmie: AK przedstawia się jako największą armię podziemną w okupowanej Europie. Nie jest to „partyzancka banda”, a „zdyscyplinowana armia podległa rządowi emigracyjnemu” – to ewidentna polemika z wizerunkiem bandytów ukazanych przez twórców nieszczęsnego serialu. AK jawi się jako organizator Polskiego Państwa Podziemnego, które miało nie tylko pion wojskowy, ale i cywilny – Polacy organizują wymiar sprawiedliwości, „likwidujący kolaborantów”, podziemne gimnazja, seminaria duchowne, „instytucje mające zachować polską tkankę kulturową i duchową”. Może zbytnio zwracam uwagę na detale, ale warto zauważyć, że frazy te lektor czyta na sposób wywołujący u widza zaskoczenie i podziw.
Żegota i Jedwabne
W filmie jest też sporo o relacjach polsko-żydowskich. Dowiadujemy się, że większość Polaków zachowywała się wobec Holocaustu obojętnie. Bargara Engelking z Centrum Badań nad Zagładą Żydów mówi, że Niemcy postawili moralność na głowie: za to, co dobre (czyli ratowanie Żydów) karano śmiercią, za to, co złe (donosicielstwo), nagradzano. Jednak autorzy filmu nie pozostawiają wątpliwości, że to Niemcy zaimportowali na polskie ziemie zbrodniczą odmianę antysemityzmu, do którego eskalacji niekiedy – jak w przypadku zbrodni w Jedwabnem – dochodziło. Anna Bikont przyznaje, że w tym przypadku niemieckie współsprawstwo było oczywiste. Były akowiec mówi, że był świadkiem zamordowania przez towarzysza broni Żyda za to, że był Żydem, jednak zarówno on, jak i polsko-niemiecki historyk Bogdan Musiał stwierdzają, że były to przypadki incydentalne i trudno byłoby ich się wystrzec w armii liczącej kilkaset tysięcy członków.
O ratowaniu Żydów przez Polaków mówi się też sporo. Władysław Bartoszewski opowiada o tysiącach Żydów ukrywanych w prywatnych mieszkaniach, klasztorach i ochronkach. Bardzo cenne są wypowiedzi żołnierki Armii Krajowej, której rodzina ukrywała żydowskiego chłopca, a także polskiej Żydówki, która przeżyła dzięki pomocy dobrych ludzi. Przypomina się o działalności Żegoty, kurierstwie Jana Karskiego, zaś pracownica Instytutu Yad Vashem mówi o nieudanych próbach wsparcia powstania w getcie warszawskim ze strony zarówno polskiego, jak i komunistycznego podziemia.
Autorzy nie zapominają o Powstaniu Warszawskim, przedstawionym jako „próba postawienia politycznego znaku w postaci wyswobodzenia stolicy przed Armią Czerwoną”. Ukazane jest jako tragiczny i nieudany zryw, budzący do dziś spory historyków. Bartoszewski przypomina, że Hitler kazał później Warszawę „równo ogolić” – czyli zrównać z ziemią, lektor mówi o rzezi Woli i wypędzeniu setek tysięcy mieszkańców z miasta. Film kończy się słowami o tym, iż AK jest największym zbiorowym bohaterem polskiej świadomości historycznej, o którym nie wolno było mówić podczas komunizmu.
Mamy obowiązek wobec Niemców
Niestety, nie da się nie zauważyć, że film ten nie powstałby bez ogromnego udziału Polaków. Ma dwóch reżyserów – jednym z nich jest mieszkający w Niemczech Polak. Wśród wypowiadających się ekspertów nie wypowiada się ani jeden Niemiec – chyba że uznać za takowego urodzonego w Wielopolu i mieszkającego od 15. roku życia w Niemczech Bogdana Musiała. Jest jedna Żydówka z Instytutu Yad Vashem; reszta to Polacy. Zacni, posiadający sporą wiedzę, jeśli nie pamiętający wydarzenia z własnego doświadczenia, to zajmujący się zawodowo badaniem Holocaustu i II wojny światowej. Ale jednak Polacy – i jeśli świadomość jakiegoś Niemca została wcześniej skrzywdzona przez felerny serial, to do ekspertów wypowiadających się „we własnej sprawie” może on podchodzić nieufnie. Zresztą przecież cały film nie powstałby, gdyby nie burza, jaka rozpętała się w Polsce po ukazaniu się w ZDF „Naszych matek, naszych ojców”.
Jeszcze kilka lat temu byłem zdania, że Niemcom należy odpuścić z wypominaniem im win ich dziadków i pradziadków: żyje już inne pokolenie, świadome mrocznego rozdziału w historii swojej ojczyzny. Okazuje się, że jednak nie jest ono do końca świadome krzywdy, jaką realnie wyrządziła swoim najbliższym sąsiadom – obecnie zza Odry. Teraz, często świadomie (bo nie inaczej odczytuję coraz częstsze używanie w niemieckich mediach używanie zwrotu „polskie obozy koncentracyjne” – mimo notorycznych starań polskich dyplomatów i pozwów sądowych) niektórzy przedstawiciele młodego i średniego pokolenia starają się wybielać własną historię kosztem naszej. To zrozumiałe: nikt nie chce uchodzić za czarny charakter świata. Dlatego póki Niemcy sami nie zadbają o zdrową równowagę między pamięcią o winie i krzywdzie, naszym obowiązkiem jest im pomagać w jej uzyskiwaniu, przypominając, kto kogo napadł i ile krzywdy mu wyrządził, szczególnie wtedy, gdy pamięć im szwankuje. A także dbając o pamięć o naszych bohaterach – bo jest o co.
Zainteresowani mogą obejrzeć omawiany film dokumentalny (w języku niemieckim) tutaj.
Stefan Sękowski