Życie chrześcijańskie zawsze poprzedza chrześcijańską cywilizację.
Książka „Słowo i ciało” Teodora Parnickiego to dzieło, którego znaczenie powinno rosnąć, jeśli postępować będą procesy, które zmieniają dziś naszą cywilizację: coraz silniejsza dechrystianizacja życia społecznego i coraz mocniej budząca się reakcja chrześcijańska. Nie ma analogii między dzisiejszym Zachodem a Rzymem czasów przedkonstantyńskich. Ślady wieków wiary są ciągle wyraźne nawet w najbardziej zdechrystianizowanych społeczeństwach. Również to, co kilkanaście wieków temu było jedynie nieuświadomionym echem pierworodnego grzechu – dziś jest świadomą, choć często niewypowiadaną wprost, apostazją. Choć jednak nie ma analogii między kulturami tamtych i naszych czasów – jest istotne podobieństwo sytuacji psychologicznej ludzi żyjących wówczas i dziś. Na początku III wieku, gdy rozgrywają się wydarzenia, o których opowiadają bohaterowie „Słowa i ciała” – prześladowani chrześcijanie są znaczącą siłą społeczną, której nie można już ignorować. Ale w „pluralistycznym społeczeństwie” chrześcijaństwo jest tylko jedną z „propozycji” – choć coraz bardziej intryguje nawet tych, którzy nie decydują się poprosić o chrzest. Kościół sam zaś przypomina wizję przyszłości, którą rysował Benedykt XVI: katolicyzmu, który staje się kontrkulturą, alternatywną kulturą KREATYWNEJ mniejszości, która intryguje, budzi ciekawość, zmusza do reakcji. I w ten sposób nawraca jednostki, a zmienia świat. W III wieku cywilizacja chrześcijańska dopiero się rodzi, bo życie chrześcijańskie z zasady poprzedza chrześcijańską cywilizację. To życie toczy się jeszcze na marginesie, zgodnie z opisanym przez Toynbee’ego prawem „wycofania” i „powrotu”. Mniejszość, która nie może zaakceptować stanu otaczającego świata – poza jego strukturami przygotowuje regenerację społeczeństwa. W wierze chrześcijan coraz bardziej obecne jest „marzenie” o Rzymie przyjmującym Ewangelię. Wiara zaczyna już zmieniać świat, bo – jak przepowiada w powieści Markia – „nie byłaby się stała purpura Kaisarów Rzymu podściółką pod stopy następcy rybaka galilejskiego, gdyby nie owo moje złudzenie czy nawet wręcz szaleństwo…”. Jednocześnie Kościół otacza zewsząd rzeczywistość, w której nie zostają jeszcze wykreślone późniejsze granice między porządkiem i bezładem moralnym. Ale w tym chaotycznym świecie od początku obecny jest ład chrześcijański, stanowiący zaczyn nowego społeczeństwa. Jego czynnikiem jest przede wszystkim papiestwo, nieużywające jeszcze tej nazwy, nieposiadające niemal żadnego z późniejszych znamion władzy, jednak będące w pełni tym, czym od początku jest: zwornikiem chrześcijańskiej jedności i strażnikiem Prawdy. Nawet ludzie życzliwi chrześcijaństwu dziwią się trosce prześladowanego Kościoła o ortodoksję, temu, że „chrześcijanie na takie spory sobie pozwalają, osłabiając spoistość Kościoła, tak pożądaną, gdy tylu ma wokół wrogów zewnętrznych”. Ale to w tych właśnie sporach urząd Piotra definiuje prawdę i broni jej, bo – jak mówi Klemens Aleksandryjski – „aby czcić Chrystusa w sposób miły Jemu, trzeba w pełni być świadomym, kim jest, bo bez tej wiedzy łatwo by mogło zagrozić niebezpieczeństwo sławienia w Nim czegoś, za co wcale nie chce być sławionym”. I Parnicki jasno pokazuje te konsekwencje. Jeśli adopcjoniści (których idee podejmą potem arianie) zaczynają wątpić, że Chrystus--Słowo jest Bogiem, jeżeli widzą w Nim stworzenie, w najlepszym razie ubóstwionego człowieka – wówczas i Prawo Miłości przestają traktować jako objawienie samego Boga, traktując je jedynie jako arbitralnie narzucone prawno-moralne dyspozycje. Tak wygląda Słowo-Logos historii, które przychodzi przywrócić porządek w labiryncie ludzkiej wolności i ludzkiego upadku. I tu wchodzimy w obraz historii obecny w całym dziele Parnickiego. Przeplatają się w nim idee i namiętności, plany i pomyłki, interesy państw i ambicje jednostek, uczucia i wiara. Właściwie nie tyle się przelatają, co najczęściej splatają w sposób po ludzku niemożliwy do rozwikłania. Dlatego Markia, zafascynowana chrześcijaństwem kochanka cesarza Kommodusa, wyznaje, że „naprawdę nikt z nas nigdy nie jest naprawdę władny zrozumieć swego własnego stosunku [do świata spraw nadprzyrodzonych]. A może wprost nie godzi się rozumieć? Ba, choćby tylko próbować zrozumieć?!”. I jednocześnie – niepewna, czy „godzi się rozumieć” własną wiarę – chce cały czas zrozumieć religię, rzeczywistość pewną, pewniejszą od trzciny ludzkich nastrojów i opinii. Jeśli pojedynczy człowiek jest mikrokosmosem – tym bardziej nieobjęta jest historia, ciągnący się zbiorowy los miliardów ludzi. Parnicki uczciwie, ustami swego bohatera, wyznaje, że próba jej opisu to „ślizganie się po samej powierzchni wiedzy o przeszłości (…) bo [ta wiedza] niczym z atomów Demokryta, utkana jest z samych »dlaczego«, na każde, z których jedyną uczciwą odpowiedzią jest tysiąc innych »dlaczego«”. Słowo i ciało stawia owo „dlaczego”, nie próbując nawet posunąć się zbyt daleko w odpowiedziach. Dlaczego kochanka cesarza była tak zafascynowana chrześcijaństwem? Dlaczego Orygenes, jeden z największych ojców Kościoła, zdecydował się na samookaleczenie? Parnicki rysuje hipotezy, ale żadnej nie podaje za pewnik. Na tle niepewności ludzkich motywów i czynów tym mocniej rysuje się pewność wiary świętego papieża Wiktora, w swym męstwie, stałości, postawie tak bardzo podobnego do „tych dawnych Rzymian”.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek