Prawie 710 tys. podpisów zebrano w Chorwacji pod wnioskiem o referendum w sprawie zdefiniowania rodziny jako wspólnoty kobiety i mężczyzny.
Po cichu, bez rozgłosu i medialnego szumu kilka tygodni temu rozpoczęła sie w Chorwacji akcja, ktora niespodziewanie rozpętała prawdziwą burzę, porównywalną do tej z jaką zmagają się dziś Francuzi.
Chodzi o to samo. O małżeństwo. Stowarzyszenie „W imię rodziny“ postanowiło zapytać Chorwatów, czy są za organizacją referendum, w którym zdecydowaliby o definicji małżeństwa. Pytanie brzmi: „Czy jesteś za tym, aby Konstytucja Republiki Chorwacji przyjęła rozporządzenie, w którym małżeństwo będzie stanowić wspólnotę mężczyzny i kobiety?“
6 tys. wolontariuszy, oficjalnie wspieranych przez chorwacki Kościół rozpoczęło zbierać podpisy 12 maja, wierząc, że przez 2 tygodnie trwania akcji uda się zgromadzić ustawowych 380 tys.głosów. Dla niespełna 4-milionowego kraju to niemało, ale już pierwsze dni pokazały, jak wiele osób odpowiedziało na pytanie pozytywnie. Do akcji włączyli się katolicy, protestanci i muzułmanie. Liberalne media, które w imię zasady: „widzą cię, więc jesteś“ początkowo zbanalizowały całe wydarzenie, po kilku dniach zaczęły zdawkowo informować o wynikach zbierania podpisów, coraz odważniej nazywając akcję homofobiczną, zacofaną i niepotrzebną. Niestety, dość szybko dało się słyszeć o atakach na wolontariuszy. Początkowo tylko werbalnych, choć zdarzyły się i fizyczne. Te również zostały przez media opisane z „sympatią“.
Kiedy na tydzień przed końcem akcji udało się zebrać potrzebną liczbę głosów, chorwacki rząd zaczął wspominać, że musi podnieść tę liczbę, ponieważ nie wziął pod uwagę obywateli mieszkających poza granicami kraju. Decyzja nie wystraszyła organizatorów, którzy do jej końca zgromadzili prawie 710 tys. podpisów, a to z pewnością wystarczy, aby rozpisanie referendum stało się faktem. Akcja pokazała jednoznacznie, że Chorwaci chcą ponownie opowiedzieć się za tym, aby w Konstytucji znalazł się zapis traktujący małżeństwo jako związek mężczyzny i kobiety.
Z pewnością odwagi dodało im inne ważne wydarzenie. Chodzi o decyzję Sądu Konstytucyjnego, który w tym samym czasie zawiesił demoralizujące i - powiedzmy sobie szczerze - źle przygotowany program zajęć z wychowania seksualnego, wprowadzony do chorwackich szkół na początku września. Decyzja nie dotyczy jednak zawartości programu, a jedynie błędów proceduralnych związanych z ich wprowadzeniem (w powstawaniu programu nie zostali wzięci pod uwagę rodzice). Dyskusja na ten temat przez kilka miesięcy rozgrzewała chorwackie emocje, była krytykowana za zacofanie i „średniowieczne myślenie“, które nie pozwala nowocześnie edukować dzieci, ale nie jest jeszcze skończona.
Akcja stowarzyszenia „W imię rodziny“, która do dziś także zbiera ataki z każdej strony, m. In. za to, że nie szanuje praw homoseksualistów, uniemożliwiając im zawieranie małżeństw, dziedziczenie czy odwiedzanie się w szpitalu, ma jednak szanse powodzenia. Parlament musi jedynie potwierdzić ważność głosów. Według grupy prawników nie ma powodu, żeby tak się nie stało, jednak będąca u władzy lewica z premierem Milanoviciem będzie robić wszystko, aby do tego nie doszło. Wszyscy jednak zdają sobie sprawę, że nie można zamknąć oczu na tak jednoznacznie wyrażoną wolę społeczeństwa.
Zwolennicy referendum mają nadzieję, że jeśli parlament zaakceptuje definicję małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny i znajdzie ona swój prawny zapis w Konstytucji, pozwoli to przede wszystkim zagwarantować trwałą ochronę dzieci, małżeństwa i rodziny, po to, aby nie doprowadzić do zrównania w prawach związków jednopłciowych oraz w drugiej kolejności będzie ochronić dzieci przed możliwością ich adopcji przez takie pary. Zwolennicy „W imię rodziny“ wierzą także, że nowe prawo umocni tych, którzy cenią ogólnoludzkie wartości, i to, że wspólnymi siłami będa mogli doprowadzić do pozytywnych zmian w chorwackim społeczeństwie.
Akcja udowodniła, że mimo problemów i ataków udało się w Chorwacji uformować dużą i wpływową pozarządową scenę, nie związaną z żadną z opcji politycznych. Z wielkim zdziwieniem przyjęły ten fakt media, na próżno doszukując się związków organizatorów z konkretnymi politykami czy organizacjami.
Premier Milanović określił w jednym z wywiadów to, co się wydarzyło, „wojną kulturową”. Nie wspomniał jednak, że on sam ją rozpoczął, wprowadzając w zeszłym roku program wychowania seksualnego do chorwackich szkół, który - jak się właśnie okazało – skończył się fiaskiem. Póki co, proceduralnym, choć wciąż komentuje się także jego zawartość.
Barbara Andrijanić