Pani poseł Ligia Krajewska (PO) zamierza pozwać Roberta Mazurka za nieuwzględnienie wszystkich jej poprawek w wywiadzie, którego mu udzieliła dla „Rzeczpospolitej” – informują wirtualnemedia.pl.
Pani poseł dała się sprowokować do kąśliwych uwag pod adresem rzekomego programu PiS, który w istocie okazał się być programem PO z 2007 r. Oto ten fragment:
W autoryzacji pani poseł chciała wywiad „wyczyścić”, wprowadziła odpowiednie poprawki. Rozmowa ukazała się jednak w takiej formie, w jakiej została nagrana. Robert Mazurek w rozmowie z wPolityce.pl powiedział, że w autoryzacji „można zmienić jakiś błąd rzeczowy, w nazwisku, w dacie… ale nie służy temu, żeby pisać wywiad na nowo. A pani Krajewska zorientowała się po rozmowie, że nie wypadło to najkorzystniej, no, ale na litość Boską… tak nie można - dodał. - Podczas tej autoryzacji nie doszło do jakiejś masakry tekstu, ale jak się zmienia odpowiedzi tak, że poprzedzające je pytanie jest bez sensu, to jest pisanie wywiadu na nowo. Dochowałem wszelkich reguł. Wywiad był nagrany, ja oczywiście to nagranie mam. Wywiad był też autoryzowany. A to, że ja pewnych rzeczy nie uwzględniłem, to jest zupełnie inna sprawa” – stwierdził dziennikarz.
Pani poseł nie chciała powiedzieć, czego będzie się od pozwanego. „Nie będę komentować tej absurdalnej sytuacji, może kiedyś o tym napiszę, ‘prawda jest cicha a kłamstwo głośne” – napisała na Twitterze.
Od redakcji (Jarosław Dudała): Nie jestem pewny, czy pani poseł Krajewska rzeczywiście zwróci się w tej sprawie do sądu. Taki proces, nawet jeśli by go wygrała, zwróciłby się przeciw niej, bo byłby medialnym serialem, przypominającym jej kompromitujące wypowiedzi.
Może jednak pani poseł znów da się wpuścić w maliny i złoży pozew. Byłoby to pożyteczne, bo dzięki temu my, dziennikarze, poznalibyśmy dokładniej granice ustawowego obowiązku autoryzacji wywiadu. Inaczej mówiąc, sąd powiedziałby, czy w autoryzacji wolno zmienić wszystko, łącznie z sensem wypowiedzi, czy też postępowanie takie jest w istocie nadużyciem prawa, oszukiwaniem opinii publicznej, a może nawet tłumieniem krytyki prasowej, który to czyn jest - według prawa prasowego - przestępstwem.
Dla ustawodawców historia ta może być powodem do zastanowienia, czy nie warto w ogóle skreślić z prawa prasowego obowiązku autoryzacji. Niemal cały świat obchodzi się bez niego. Prócz Polski, jest on znany tylko w Niemczech i to w nieco innej formie (obowiązek pokazania tekstu informatorowi zawarty jest w nie w ustawie, ale w przepisach dziennikarskiej korporacji).
A tak przy okazji: szacuneczek, kolego Mazurek, pan to byś nawet Einsteinowi udowodnił, że jest głąbem... :-)
Aktualizacja: Poseł Krajewska usunęła z Twittera wpis na temat swych rozmów z prawnikami. Najpewniej więc nie złoży pozwu.
Przeczytaj też: Pokorny i zależny
jdud /wirtualnemedia.pl