Moje życie, jak puzzle składa się z małych, dobrze dopasowanych elementów, które są drobinami pełnego obrazu.
Rodzina:
Zaczynamy gniazdowanie w centrum Krakowa. Studiujemy, pracujemy, ile się da i rodzimy pierwszego syna. Z nim odkrywamy piękno liturgii, brewiarza, wspólnoty, chodząc na codzienne 7-ki do dominikanów, a potem na śniadanka z dyskusją. Tu będzie nam dane poznać przyszłego głównego kompozytora liturgicznego Krakowa, przyszłą jego żonę....Stąd też będziemy się przez najbliższe lata karmić wyjazdami letnimi dla rodzin z o. Markiem OP i ruchem charyzmatycznym. Świadectwa, które wtedy usłyszymy, modlitwy, których doznamy, wykłady o wierze Starszych Braci dadzą nam fundament, który zbuduje naszą rodzinę. Tu dostajemy w prezencie przyjaźń z braćmi dominikanami: Robertem (ubogim duchem, ubogim ciałem, pięknym duszą) i Damianem (liturgicznie rozśpiewanym), o. Markiem ( dającym rozumowe podstawy wiary, wgląd w Jerozolimę, naszą duchową ojczyznę) trwające długo, zmieniające nas na zawsze. W prezencie otrzymujemy również wizytę w krakowskim areszcie. Zobaczymy tam człowieka z jego grzeszną naturą, ale też umiłowane dziecko Boże. Doświadczymy wzniosłości i piękna Triduum Paschalnego. Już na zawsze będzie w nas tęsknota za Wielkanocą, a ona stanie się najważniejszym świętem roku.
Podsumowując: otrzymaliśmy fundamenty wiary żywej.
Nowe gniazdo, już z trojgiem synów mieści się na Dębnikach. Paradoksalnie nasze ubóstwo i nasz brak stałego lokum stają się błogosławieństwami, kolejnymi puzzelkami.
Tu otaczają nas swym aktywnym działaniem Salezjanie - ich radosny aktywizm tworzy w nas kolejne elementy: kręgi rodzin, ministranci, wyjazdy letnie w duchu o. Bosco, przedszkole s. serafitek wyzwalają aktywność wychowawczą i charytatywną. Otwierają oczy na biedę duchową, każą działać. Bóg daje nam nowych przyjaciół i kierowników, księży: Andrzeja, Tomka, Leszka i Roberta, siostry Amancję i Vianeję, zakrystiankę Bernardę, której imię otrzyma nasz 5. syn kilkanaście lat później....
Tu następuje szkoła działania i przychodzi do nas kolejne błogosławieństwo - nasz 4. syn. Rodzi się, bo ten okres uświadomił nam, że musimy być otwarci na to, co daje Bóg, musi nas być więcej - bo któż inny urodzi katolików przyszłości, bo kto po nas będzie głosił Ewangelię...?
Tu rodziny z kręgów pokazały nam, jak powinno wyglądać życie parafii, a księża zapewnili i naukę, i odpoczynek, i wychowanie naszych chłopców, i absolutnie niezastąpione dyskusje o wierze - np. na basenie, w słowackiej bani, w górach na szlaku w czasie wakacyjnych wyjazdów. Gdy przerastały nas wyzwania finansowe, dyskretnie pytali, czy nie trzeba nam pomocy, podczas gdy my sami próbowaliśmy tę pomoc nieść naszymi rękami... i pierwszy raz w życiu zachłysnęliśmy się ciszą grudniowego poranka, gdy jako rodzina zdążaliśmy na roraty... a potem gorące kakao i do szkoły, przedszkola, pracy...
Nowe gniazdo, może już bardziej na stałe. Lądujemy w wynajętym mieszkaniu w nowej/starej, bo mojej panieńskiej parafii. Próbujemy u rodziców dobudować piętro, by mieć Dom. Pustka, cisza, brak. Pan wystawił nas na pustynię. Parafia śpi. My , oderwani od dopływu strumyczka opieki naszych duchownych braci i przyjaciół, szukamy punktu zaczepienia.
Błysk! Chcemy zacząć dawać zamiast brać. Uświadamiamy sobie wielkie dzieła Boże w naszym życiu, ilość darów. Czas zacząć się nimi dzielić na zewnątrz. Wywiad wśród przyjaciół, lektur i internetu daje nam dwa kierunki. Jesteśmy zachwyceni postacią św. Escrivy - poszukiwanie Boga w codziennych drobiazgach i każdej pracy. Może więc Opus Dei.
Nasz puzzel nr 1, ks. Jacek, jednak przyprowadza do nas misjonarzy ze zgromadzenia Legionistów Chrystusa, bowiem wie, że szukamy pomocy w wychowaniu naszych 4 błogosławieństw. To są bardzo dobrzy chłopcy, grzeczni weseli, chętni do pracy. I tu nas łapie na haczyk!!! Wiele haczyków:
o. Steven i o. Matthew mówią po angielsku - a my to uwielbiamy, mają ofertę dla całej rodziny, a my chcemy być razem z naszymi chłopcami w jednej wspólnocie, ich charyzmat jest prosty: budowanie królestwa Bożego na ziemi przez miłość bliźniego. Mają w Krakowie klub dla chłopców „Horyzont” - dobrych chłopców, którzy chcą być lepsi. Pytamy o nas, rodziców. O. Matthew, który właśnie przyjechał z Meksyku (jest Nowozelandczykiem) szeroko rozkłada ręce i mówi, że oczywiście są apostolaty. Nie powiedział nam tylko wtedy, że... nie w Polsce. Że to my otrzymamy błogosławieństwo bycia zaczynem różnych dzieł. Ja zaczynam prowadzić NET (grupę ewangelizacyjną dla dzieci 5-11 lat). Ku mej radości wykorzystam moją wiedzą i doświadczenie nauczycielki, matki, anglistki. Mój ON wykorzysta swe talenty związane z zawodem specjalisty IT. Że oboje zaczniemy prowadzić i uczestniczyć w zajęciach dla dorosłych, że będziemy tłumaczami, że poznamy współbraci i siostry z naszego ruchu z całego świata. Że będziemy pomagać organizować dzieciom i młodzieży różne dzieła. Nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy, że nasze otwarcie na te dary spowoduje pojawienie się naszego piątego syna. On jest wynikiem dobrze przeżytej serii wykładów o teologii ciała wg JPII, które tłumaczyłam, wieloletniego kierownictwa duchowego nas obojga, lepszego poznania charyzmatu RC i dalszego rozumienia, że lepiej mieć dzieci niż pieniądze. To p. Wanda Półtawska nieświadomie całkiem, była „ostatnim gwoździem” naszej decyzji. Na konferencji Kobiet naszego ruchu Regnum Christi w Łagiewnikach powiedziała: „bo wiecie, moje panie, ludzie wolą mieć pieniądze niż dzieci”. Postanowiliśmy więc postawić na dzieci. Bóg dał nam Bernarda.
Widoczny obraz 1
Z każdym rodzącym się dzieckiem Pan obdarzał nas lepiej płatną pracą, możliwościami szkolenia się, by ją otrzymać, pozwolił nam wziąć kredyt, by zbudować sobie dom. Moja pierwsza stała praca jeszcze z okresu studiów (dotąd ostatnia) w podstawowej szkole prywatnej jest kolejnym z błogosławieństw. Pani dyrektor nigdy nie stawiała barier dla moich decyzji o powiększaniu się rodziny - wręcz przeciwnie, wspierała, cieszyła się z nami, pomagała. Pozwoliła działać naszej dziecięcej grupie NET, sama włączyła się w spotkania z Ewangelią czy rekolekcje, które organizowaliśmy. A przy tym mogę rozwijać się nieustająco jako wychowawca i nauczyciel, bo szkolne statuty oparte są na Bożych Przykazaniach.
Decyzja o budowie domu to efekt dorastania do odpowiedzialności i wdzięczności. Bowiem nasz dom jest rozbudowanym strychem w domu moich rodziców. Po 17 latach małżeństwa mój mąż i ja, moi rodzice podjęliśmy świadomą decyzję zamieszkania razem. Dla obu stron to wielka radość, ale ogromne wyzwanie i codzienne rezygnowanie z siebie. Mieszkamy razem, by móc sobie wzajemnie pomagać. Nasze dzieci żyją w wielopokoleniowej rodzinie i uczą się narodzin i starości we własnej rodzinie. Uczą się cierpliwości, dzielenia się i rozwiązywania konfliktów. To wielki dar w dzisiejszym społeczeństwie nastawionym jedynie na młodość i na samolubną realizację siebie. Nasz dom był już domem weselnym, kilka razy chrzcielnym, wczesno-komunijnym, kolacji po bierzmowaniach, domem śmierci dziadków i narodzin wnuków. Nie był jedynie domem kapłańskim... choć gości w nim na co dzień bardzo wielu kapłanów - naszych przyjaciół.....nie wiem, czy Bóg przygotował nam kolejne części-puzzelki w postaci wesel czy prymicji, czy też żadnych z nich.....
Obraz 2
Parafia dzięki naszemu wzrastaniu w RC stała się powoli naszym domem. Mamy niesamowity zespół księży - proboszcza misjonarza o wielkim sercu i odwadze zmian, wikarego strażaka i opiekuna ministrantów i lektorów, drugiego wikarego muzyka. Teraz, po 23 latach małżeństwa, mój mąż otrzymał dar bycia szafarzem w parafii, ja dalej prowadzę Net i inne apostolaty w miarę potrzeb. Zdarzyło nam się napisać i przeprowadzić rekolekcje. Mamy od 8 lat wspólnego kierownika duchowego, z którym pokonujemy kolejne trudności w wierze, w małżeństwie, słabości naszych charakterów. Nasi chłopcy doświadczyli wielu niepowodzeń w szkołach ze względu na swą niezłomną postawę, byli czasem bliscy depresji. Wierzę jednak, że nasza obecność i obecność w wychowaniu wszystkich czworga dziadków i babć, środowisko ks. legionistów i innych kręgów naszego Kościoła stworzyło grubą barierę modlitwy, kokon ochronny i dla nich i dla nas. Staliśmy się z mężem rodzajem skrzynki, do której wrzuca się intencje modlitewne, wierząc, że je podejmiemy. Ale i my wrzucamy mnóstwo naszych intencji do innych „skrzynek”. Odrzuciliśmy niepotrzebne pożeracze czasu (TV, gazety), co nie oznacza, że nie mamy stałego dostępu do wiadomości i naszą rodzinną pasją jest niewątpliwie czytanie. Internet stał się naszym narzędziem pracy zawodowej, ale i ewangelizacyjnej. Najstarszy syn 20-letni studiuje reżyserię i pracuje dla fundacji Miłosierdzia Bożego, promując w mediach Miłosierdzie. Niedługo opuści dom, by samodzielnie prowadzić swe życie. Drugi 18-letni uczy się w liceum, śpiewa w chórze muzykę od liturgicznej począwszy, działa w klubie chłopców Horyzont i próbuje znaleźć swą drogę. Trzeci, 15-letni, śpiewa w scholi, uczestniczy w życiu oazy i klubu chłopców. Czwarty 10-letni jest ministrantem, działa w klubie. Wszyscy podejmują działania dla innych braci i służą Bogu w parafii i w naszym ruchu. Wielkie błogosławieństwo: wiara naszych synów.
Piąty na razie kocha „brązowe” siostry w przedszkolu i nie chce robić znaku Krzyża... nie chce chodzić do kościoła, chyba, że zobaczyć żołnierzy przy grobie Chrystusa ;)
Ale mały patrzy, jak przy każdym posiłku wszyscy się modlimy. Gdy rano naszym vanem jedziemy do szkół i pracy, przysłuchuje się naszym porannym modlitwom. Biega z innymi dziećmi na spotkaniach rodzin, przekomarza się z naszymi przyjaciółmi księżmi... chłonie atmosferę domu. Na wszystko przyjdzie czas...
Mamy razem 9 chrześniaków, jednego chłopca z Afryki adoptowanego sercem. Oni wszyscy oczekują naszej modlitwy, a to z kolei pozwala nam przekraczać bariery lenistwa i samolubstwa. Chrzestni naszych dzieci mieszkają w różnych krajach, ale są dla nas również inspiracją - niektórzy z nich, wierzę, że nawrócili się z luteranizmu i Ppotestantyzmu, dzięki działaniu Ducha św. przez chrzest naszych dzieci i modlitwę...
Nie wiem, co dobry Bóg przygotował dla nas dalej, nie wiem, jakie radości i jakie cierpienie na nas czekają, by dopełnić obrazu... boję się, bo wiem, że nadchodzi czas śmierci starszego pokolenia i życiowych wyborów naszych dzieci..., ale i ufam, że tak, jak dotąd, wszystko będzie pod Jego kontrolą i w sam raz na moje marne siły. W moim świadectwie chciałam tylko pokazać jak bardzo misterny plan Bóg dla mnie przygotował i jak cierpliwie, łagodnie i stale go wprowadza w życie. Chciałam też pokazać, jak późno może zrodzić się świadomość tego planu i nie przeszkadza to Panu Bogu, bo On czeka. Że moje życie powoli staje się bardziej dawaniem niż braniem, ale że jednak to żywy Kościół jest przekaźnikiem dóbr, we wspólnocie.
Krystyna