Czasami trzeba działać, choćby była jedna szansa na milion.
Ten tytuł nie nawiązuje do „Pierścienia rybaka” Jeana Raspaila ani do żadnej innej „clerical fiction”. Chodzi po prostu o Piusa XII, papieża czasów II wojny światowej. 20 lat po jej zakończeniu świadek i współuczestnik prac papieża, kard. Eugène Tisserant, powiedział, że w czasie wojny „jedynym motywem, dla którego Pius XII od publicznych protestów wolał podziemną akcję na rzecz ratowania ofiar – było niepogarszanie i tak dramatycznej sytuacji. To fakt, któremu historia nie może zaprzeczyć”. Znaczące było to, że kardynał mówił o preferencji, bo papież zbrodnie wojenne piętnował przecież publicznie. Czy jednak nie warto było tego robić jeszcze ostrzej – skoro horror tamtej wojny już chyba nie mógł być większy? Niestety, właśnie mógł, szczególnie dla konkretnych ludzi, którzy mogli utracić jedyną deskę ratunku, którą tak często był Kościół. Pinchas Lapide, izraelski historyk i dyplomata, napisał, że Pius XII odegrał „decydującą rolę w ocaleniu co najmniej siedmiuset tysięcy, a może nawet ośmiuset sześćdziesięciu tysięcy Żydów od pewnej śmierci z rąk nazistów”. A papieska preferencja dla konspiracji dotyczyła zarówno ratowania konkretnych ludzi, jak i przerwania wojny w ogóle. Nie miała nic wspólnego z wyrachowaną ostrożnością, wręcz przeciwnie – zostawiła świadectwo największego heroizmu. Pod koniec 1939 roku do Piusa XII dotarli niemieccy konspiratorzy z kręgu skupionego wokół generała Ludwiga Becka. Generał był jednym z twórców Wehrmachtu, ale zdecydowanym przeciwnikiem hitlerowskiej polityki podbojów, uważał ją za „zbrodnię przeciw cywilizacji”. W 1938 roku odszedł z wojska i podjął systematyczną działalność konspiracyjną. Działać mógł względnie skutecznie dzięki ogromnemu autorytetowi w korpusie oficerskim; w każdym razie mimo dymisji nie brakowało mu rzetelnych informacji.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marek Jurek