Ksiądz nie poszedł do konfesjonału, tylko wziął mnie na bok, usiadł, a ja koło niego. I rozmawialiśmy. Wtedy wyznałem też moje grzechy.
Jestem studentem. Przede wszystkim jednak jestem szczęśliwym człowiekiem, którego uratował Bóg.
Gdy rozpocząłem naukę w gimnazjum na pozór wszystko było w porządku. Ale z czasem za drobnymi problemami szły coraz większe. Pierwszym kłopotem była sprawa nauki. Nie miałem z nią tak wielkich problemów, ale potrafiłem się bardzo przejmować tym, że coś nie idzie. Kiedy nie mogłem sobie poradzić z fizyką i matematyką, a przed każdą lekcją niesamowicie się stresowałem, pojawiły się myśli samobójcze. Wiem, że na szkole życie się nie kończy, ale naprawdę do tego stopnia się przejmowałem.
Z czasem sytuacja się polepszyła, ja dałem radę i wyszedłem na prostą, zdałem to, co miałem do zdania. W tym wszystkim wspierały mnie osoby z najbliższej rodziny, za których obecność bardzo dziękuję dziś Panu. Jednakże potem (była to II i III klasa gimnazjum) pojawiły się kolejne kłopoty. Zdałem sobie sprawę, że naprawdę nie mam tego, czego bardzo pragnę. Mimo, iż miałem wspaniałą rodzinę, brak mi było przyjaciół, akceptacji wśród rówieśników. W marzeniach byłem duszą towarzystwa, w życiu natomiast pośmiewiskiem. Nie każdy mnie tak traktował, ale ci, z którym spędzałem najwięcej czasu w szkole, których akceptacji i sympatii pragnąłem, nie byli dla mnie wsparciem. Często podczas spotkań w gronie ludzi ze szkoły czułem się bardzo źle, ale nie widziałem możliwości, ażeby nagle mieć innych znajomych, gdy wśród tych nie mogę być sobą i być za to lubianym. Czułem się wyalienowany.
Kiedy przyszedł czas końca gimnazjum, poszedłem do innej szkoły niż większość osób z dawnej klasy. Całe wakacje modliłem się, aby w nowej szkole znaleźć ludzi, z którym ja będę się czuł dobrze, ale i którzy mnie będą traktowali jako kogoś "swojego". Bardzo się bałem jednak, jak wszystko się ułoży, jakie zrobię "pierwsze wrażenie" itp. Dziś, kiedy czasy szkoły średniej są dla mnie przeszłością, wspominam ten czas jako najwspanialszy w moim życiu! A to wszystko, wierzę gorąco, że tak właśnie jest, dzięki Bogu, Który mych próśb wysłuchał. Zmieniłem zupełnie swoje towarzystwo, wyszedłem od tych, którzy tylko kpili ze mnie i jestem z tym towarzystwem, z którym czuję się naprawdę świetnie.
Jednak czas szkoły średniej to nie tylko nowe towarzystwo. W drugiej klasie liceum zdałem sobie sprawę z mojego uzależnienia. Masturbacja i pornografia to coś, co bardzo mnie niszczyło. Ale wcześniej (nawet na spowiedzi) nie nazywałem tego po imieniu, używałem wymijających eufemizmów. Potem próbowałem z tym skończyć (klasa I liceum), ale robiłem to bez Boga. Powiedziałem sobie, że muszę przestać to robić. Wytrzymałem chyba dwa dni. I masturbowałem się dalej, oglądałem pornografię. Tłumaczyłem sobie, że przecież to normalne dla mojego wieku, że kiedyś się z tego wyleczę, jak będę miał dziewczynę. Wielki wpływ na to wszystko miały różne artykuły w internecie, wpisy na forach itp. Zachowanie masturbacji miało (niestety ma wciąż) akceptację powszechną, a pornografii wielu broni, ba! Promuje się ją w mediach! Przedstawia jako coś w świecie najzwyklejszego.
Żyłem z takim przeświadczeniem. Miałem nawet myśli homoseksualne czy pedofilskie. Czasem masturbowałem się po 6-8 razy na dzień. Miałem wtedy dość siebie. Czułem się potwornie. Było to dla mnie żałosne, że potrafiłem co 10-15 min od nowa myśleć o tym, żeby zrobić to jeszcze raz i jeszcze raz. Nie widziałem wyjścia z tej sytuacji. Byłem już w II klasie liceum. Spowiadałem się z tego grzechu. Jednak nie myślałem o tym, że z nim skończę. Wiedziałem, że masturbując się, nie mogę przystąpić potem do Komunii Świętej, co bardzo mnie bolało.
Przyszedł czas, gdy umarł ktoś kogo kochałem. Aby móc przyjąć Ciało Jezusa na Mszy pogrzebowej, postanowiłem iść znów się wyspowiadać. Dzień przed pogrzebem poszedłem do kościoła. Po Mszy poszedłem do zakrystii i zapytałem jednego z księży, który z niej wychodził, o możliwość spowiedzi. Oczywiście się zgodził, ale nie poszedł do konfesjonału, tylko wziął mnie na bok, usiadł, a ja koło niego. I rozmawialiśmy. Wtedy wyznałem też moje grzechy. Dała mi ta spowiedź dużo nadziei.
Z czasem zacząłem mocniej wierzyć, zdałem sobie sprawę z mojej ważności dla Boga. Szukałem kontaktu z Nim, czytałem Pismo Święte, odmawiałem Różaniec i Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Robiłem to już wcześniej, zawsze byłem wierzący, ale teraz ta wiara była naprawdę świadoma, a ja wiedziałem, że Bóg mnie kocha. Spowiadałem się, jeśli była taka okazja, właśnie u tego księdza, u którego spowiadałem się przed pogrzebem bliskiej mi osoby. On mnie już znał, pomagał mi przy tym problemie. A w domu szedłem krok po kroku: masturbowałem się coraz mniej, liczyłem ile dni jestem w stanie wytrzymać bez tego grzechu. Upadałem, ale Jezus mnie podnosił.
W ciągu 4 miesięcy wszystko się zmieniło. Bóg Jedyny w Trójcy oczyścił mnie, dał mi nowe życie, a Matka Najświętsza i Wszyscy Święci, do których też się modliłem, z pewnością orędowali za mną. Dziś jestem naprawdę szczęśliwy. Bo wiem, że kocha mnie Pan, ale i ludzie, dobrze czuję się wśród nich, nie zamykam się w sobie i staję się zdolny do prawdziwej Miłości.