Wieczorem przed wyjazdem na rekolekcje upiłam się. Od kilku lat robiłam to często...
Najważniejsza data w moim życiu to dzień, w którym Jezus mnie dotknął. Stało się to w sierpniu 2006 r. podczas tygodniowych rekolekcji o. Billa w Otwocku, na które zostałam zabrana przez teściową mojej córki. Byłam wtedy – jak to się mówi – „na ostatnich nogach”: w ciężkiej depresji, po dwóch próbach samobójczych i z myślami: do trzech razy sztuka. Wieczorem przed wyjazdem na rekolekcje upiłam się. Od kilku lat robiłam to często. Alkoholizm to był jednak tylko czubek góry lodowej; we mnie było piekło lęku, nienawiści, rozpaczy i zła. Opowiem dokładniej jak wyglądało wtedy moje życie, żeby pokazać z jakiej „kałuży błota” mnie Bóg wydobył.
Przede wszystkim nie było we mnie miłości, nie byłam w stanie ani miłości dać, ani przyjąć. Mąż mówił „kocham cię”, a ja myślałam: to niemożliwe, żeby mógł mnie kochać, przecież nie jestem tego warta. Było mi źle samej ze sobą i rodzinie ze mną było źle. Miałam w sobie pustkę, której nie mogłam niczym zapełnić, lęk i poczucie bezsensu zalewałam alkoholem. Nienawiść i agresja kierowały moim działaniem. Wtedy w sądzie toczyła się sprawa o zniesienie współwłasności i osobne wejścia do domu. Drugą stroną sporu była siostra męża i jej rodzina. Jakże ja ich nienawidziłam, a szczególnie szwagierkę, przez którą czułam się skrzywdzona.
Ale przyszedł czas jeszcze gorszy: umarł nagle mój brat, mając 50 lat. Krzyk mamy: „Krzysiek nie żyje!” Myślałam wtedy: „Jak mógł Bóg zabrać matce jedynego syna?! To nieprawda, że jest miłosierny, jest sadystą i znęca się nad ludźmi”. Odtąd zaczęłam staczać się po równi pochyłej. Nie mogłam się zatrzymać. Czarna rozpacz, czarne myśli, obsesja śmierci.
Zamiast modlitwy, myśli: „niech to wszystko szlag trafi”. Zachorowała mama. Szpital, dwie operacje, ale nie było już ratunku. Odwiedzając w szpitalu mamę, myślałam: „Nie dość, że zabrał jej jedynego syna, to jeszcze każe umierać w męczarniach”.
Życie jest bez sensu – myślałam. Nie chciałam żyć. Proszki plus alkohol. Szpital. Dwa razy w ciągu miesiąca. Potem psychiatra, psycholog. Terapię podjęłam z poczucia winy. Efekt terapii był żaden: pragnienie śmierci i poczucie bezsensu wciąż tkwiły we mnie.
W takim stanie zostałam zabrana na rekolekcje. Niczego się po nich nie spodziewałam. Ojciec Bill powiedział, że celem rekolekcji jest zobaczyć Jezusa, usłyszeć, doświadczyć!
Jezu, dotknij mnie! Jezus mnie dotknął, wyprowadził ze śmierci do życia. Dosłownie: poczułam, że żyję, odetchnęłam pełną piersią, ogarnęła mnie radość. Radość istnienia! Doświadczyłam, że Jezus jest żywy i prawdziwy. Wszedł ze mną w bardzo osobistą relację przez Słowo Boże: powiedział, że mnie kocha, że jestem cenna w Jego oczach, że nabył mnie swoją Krwią.
Pamiętam, jak było dla mnie mocne to słowo o miłości do nieprzyjaciół. Uwolniło mnie od nienawiści do szwagierki. Przebaczyłam jej wszystko to, przez co czułam się skrzywdzona i ofiarowałam Dar Modlitwy w intencji przebaczenia i pojednania. Ja, która przedtem plułam jej pod nogi!
Wróciłam z rekolekcji zakochana w Jezusie. Jezus napełnił mnie miłością, wiarą i nadzieją, radością i pokojem. Jestem uzdrowiona z depresji, alkoholizmu, uwolniona z lęku, nienawiści i rozpaczy.
Duch Święty zmienił moje myśli, moje reakcje, wybory, działanie, moje relacje z ludźmi. Mąż i dzieci mogą odczuwać dobro, które Bóg im przeze mnie daje.
Minęło 7 lat od chwili, kiedy spotkałam Jezusa. Od 4 lat ja i mąż należymy do Domowego Kościoła. Jesteśmy szczęśliwi w małżeństwie.
Cieszę się, że żyję i mogę się modlić.
Dziękuję Ci, Jezu, za wszystko.
Maria Choińska