Bronisław Komorowski popierając marsz do Sulejówka odwołuje się do tradycji antydemokratycznego zamachu majowego.
20.05.2013 15:00 GOSC.PL
Prezydent Komorowski nie tylko objął patronatem, ale na dodatek otworzył marsz z Warszawy do Sulejówka, który zorganizowali studenci Akademii Wychowania Fizycznego. - Życzę, aby ten marsz był co roku obecny w warszawskiej tradycji, warszawskim obyczaju, aby było coraz więcej chętnych do poznawania i historii i współczesności naszego kraju, naszej stolicy poprzez tego rodzaju formy okazywania emocji patriotycznej natury – powiedział.
W Sulejówku mieszkał od 1923 roku Józef Piłsudski – do 1939 roku odbywały się podobne marsze z Warszawy. Gdy jeszcze żył Marszałek, w dzień jego imienin, po jego śmierci w 1935 roku w pierwszą niedzielę po 12 maja, czyli dniu, w którym w 1926 roku rozpoczął się zamach majowy. Podobnie jak i niedzielny marsz, miały na celu przypomnieć wydarzenia z 1926 roku.
Nie wiem, czy jego współcześni uczestnicy o tym wiedzieli. Być może nie, być może podobnie, jak Bronisław Komorowski, chcą w wydarzeniu widzieć okazję do przypomnienia postaci Józefa Piłsudskiego, niezależnie od tego, że w swoim życiorysie ma także ciemne karty. Niewątpliwie był to jeden z głównych architektów odrodzonej, niepodległej Polski. I centralna postać II RP, która była państwem niepodległym, z wielu jego aspektów możemy być dumni. Jednocześnie „centralność” Piłsudskiego wynikała z przeprowadzenia zamachu majowego właśnie – wojskowego przewrotu, który brutalnie przerwał rozwój demokracji w Polsce. Do jego przeprowadzenia nie było żadnych obiektywnych przesłanek (zresztą w ogóle trudno znaleźć takowe dla wojskowego przewrotu): rządy wcale się tak często nie zmieniały i nie były znów tak niestabilne, jak się powszechnie sądzi, gospodarczo sklejona na powrót z trzech rozbiorów Polska wychodziła na prostą, nie było bezpośredniego zagrożenia wojskowego ze strony sąsiadów. Fakt, iż Piłsudski wpisał się w ogólnoeuropejską tendencję autokratycznych (bądź totalitarnych – jak w przypadku Niemiec, czy Włoch) dyktatur, której oparły się jedynie takie państwa, jak Francja, czy Czechosłowacja, może stanowić dla niego jedyne usprawiedliwienie.
Po zamachu majowym nastąpiło powolne rozmontowywanie młodej demokracji – pobicia posłów opozycji (endeka Jerzego Zdziechowskiego raptem kilka miesięcy po przewrocie), wykorzystywanie środków budżetowych jako wsparcie kampanii wyborczej polityków wspierających Piłsudskiego (afera Czechowicza), otwarte fałszowanie wyborów poprzedzone internowaniem połączonym z bardzo brutalnym traktowaniem opozycjonistów (ludowców i socjalistów), niezgodną z prawem zmianę konstytucji, budowa obozu odosobnienia dla przeciwników w Berezie Kartuskiej. Państwo próbowało objąć swoją władzą większość form życia społecznego, a cenzura i brak możliwości prowadzenia debaty publicznej na forum parlamentu z pewnością wpłynęło na temperaturę walk partyjnych bojówek na ulicach. Wbrew współczesnej legendzie społeczeństwo było wobec sanacji mocno podzielone i zjednoczyło się dopiero w obliczu zagrożenia ze strony Niemiec. Jeśli prezydent Polski odwołuje się bezpośrednio do tej tradycji, to zaczynam się bać.
Czołowy ideolog młodej endecji Adam Doboszyński pisał tuż po II wojnie światowej, że Polska międzywojenna przeszła przez dwie choroby dziecięce młodej państwowości: sejmokrację i dyktaturę – marsz do Sulejówka to pochwała właśnie tej dyktatury. Doboszyński był patriotą, który padł ofiarą komunistycznego mordu sądowego, ale to nie znaczy, że czcić go należy odtwarzaniem bandyckiej, antysemickiej wyprawy myślenickiej z 1936 roku, której przewodził. Podobnie odwoływanie się do marszów do Sulejówka to nieudolna próba oderwania symbolu od jego znaczenia, którego nie warto pochwalać.
Stefan Sękowski