Mam 26 lat. Jestem wierzący, zawsze byłem, zostałem wychowany w bardzo tradycyjnej wierze, którą przekazała mi mama. Ale nigdy jakoś nie potrafiłem połączyć wiary z nienawiścią do ojca alkoholika, który znęcał się nad nami i złością na matkę, że nie zrobiła czegoś, żeby ochronić mnie i mojego brata przed cierpieniem.
Od zeszłego roku uczę religii i plastyki w szkole. To ciężka praca, zwłaszcza jeśli się jest niedoświadczonym i ma się niezałatwione pewne sprawy z przeszłości. Właściwie sam się jeszcze uczę na swoich błędach, na szczęście jest jeden nauczyciel, który mnie bardzo wspiera i w zasadzie organizuje dla mnie część pracy w szkole.
Przez kilka miesięcy miałem problem z jedną klasą, która nie tylko mnie zupełnie nie szanowała, ale też dołowała, więc jakoś na początku tego Wielkiego Postu poszedłem z tym do nauczyciela tej klasy, którego zastępowałem i powiedziałem mu, jak sobie nie radzę, mając nadzieję, że on zaoferuje, że weźmie tę klasę z powrotem. On wysłuchał mnie ze zrozumieniem, powiedział, że uczymy się najwięcej w trudnej sytuacji i że to, co może dla mnie zrobić, to przyjść raz czy dwa do klasy i zrobić z nimi porządek. Powiedziałem, że wolałbym nie, bo przed uczniami pokaże to jeszcze bardziej, jaki jestem słaby, co oni szybko wykorzystają.
Stało się jednak inaczej, ten nauczyciel przyszedł do klasy w czasie mojej lekcji, zrobił im porządny wykład na temat szacunku, na niektórych nawrzeszczał, innych wyrzucił za drzwi, ale od tego czasu wszystko się uspokoiło.
Kilka dni później miałem rozmowę z tym moim mentorem. Opowiedziałem mu całą tę sytuację, zwłaszcza jak poprosiłem tamtego nauczyciela o pomoc. I wtedy on mi powiedział, że dobrze by było, gdybym częściej go prosił o pomoc, ale nie ze względu na to, że ja jej potrzebuję, ale dlatego, że to raczej tamten tego potrzebuje, że jest alkoholikiem, który całymi tygodniami pije, bo jest słaby, że zostawiła go rodzina i że jest bardzo wrażliwym człowiekiem, który chciałby się czuć potrzebny.
Zwykle jak słyszałem, że ktoś jest alkoholikiem, reagowałem z gniewem. Ale nie tym razem. Ta scena wszystko zmieniła w moim życiu wiary. W tamtych dniach była czytana Ewangelia o Przemienieniu Pańskim. Wtedy zrozumiałem, jak uczniowie musieli się czuć na górze Tabor: że niby nic się nie zmieniło, po zejściu z niej i Pan Jezus, i oni, i cały świat, byli tacy jak wcześniej, ale jednocześnie wszystko się zmieniło. Dostali takie nowe okulary wiary, którymi inaczej patrzą na rzeczywistość.
Przede mną jeszcze długa droga do przebaczenia. Ale chyba coś zrozumiałem, że może mój ojciec też jest kimś innym niż tylko ja go widzę. Św. Ignacy Loyola pyta, że jak ktoś nie ma pragnienia czegoś, to czy chociaż ma pragnienie pragnienia? Wcześniej nie miałem ani jednego, teraz mam przynajmniej to drugie, teraz wiem, że w moim życiu zdarzyło się Przemienienie.
Przemo