Bóg prowadzi mnie za rękę

Dobrze pamiętam ubiegłoroczne święta Bożego Narodzenia i dni przed nimi, kiedy to Pan przez Swoje słowo powiedział mi, że zabierze radość moich oczu, ale ja nie mam się smucić i nosić żałoby (Ez 24,15-18). Przyjęłam te słowa i po 4 dniach potwierdził tę diagnozę ordynator hospicjum w Puszczykowie. Mój mąż, z którym przeżyłam 30 lat odchodzi do domu Ojca.

Odpowiedziałam Bogu „niech się tak stanie” i pokornie wypełniałam nowe, ale bardzo trudne obowiązki, starając się pomóc mojemu mężowi przejść ten ostatni etap jego życia. Miałam propozycję, że mimo trudności mogą mi pomóc w umieszczeniu Andrzeja w hospicjum, abym się tak nie męczyła. Odrzuciłam, bo chciałam być z nim cały czas, dzień i noc, i on tak bardzo się cieszył, że jest w domu i tyle osób go odwiedzało. Nie wiedziałam, jak to długo potrwa, ale zaufałam Panu i żyłam daną chwilą.

Dziękuję Bogu, że mi pomagał i pierwszy raz w życiu byłam przy osobie umierającej. Do tej pory bałam się zmarłych, trumien i ciemności. Bóg mnie uzdrowił i cały czas uzdrawia z tych lęków. Teraz cieszę się z tego, że w tej ostatniej chwili życia była przy nim cała najbliższa rodzina i wiele osób towarzyszyło mu trwając na modlitwie. Zaufałam Panu i wierzę, że to był dla niego najlepszy czas i teraz jest szczęśliwy w niebie. Ja zostałam i poczułam wielką ulgę z powodu spełnionego obowiązku.

Coś się skończyło i zamknęłam tę księgę wspólnego życia. Ale skoro ja zostałam, to Bóg ma dla mnie jakieś zadanie do wykonania. Rzuciłam się w wir obowiązków i po tygodniu uświadomiłam sobie, że muszę się przyzwyczajać do nowych nazw, już nie żona ale wdowa. Bóg troszczy się o wdowy szczególnie, to i mną się zaopiekuje. Cały styczeń pytałam Pana: Co dalej? Co mam robić? Jaką przyszłość dla mnie przygotował? Wierzyłam każdej Jego obietnicy i w tę także, że jak coś stracę, to otrzymam stokroć więcej, że ma dla mnie coś pięknego, cudownego, o czym nawet nie śniłam.

Czekałam i myślałam o św. Ricie. Straciła w życiu męża, dzieci i została sama, ale Bóg ją powołał do życia zakonnego i była bardzo szczęśliwa. Też bym tak chciała. A ja mam dzieci i wnuki, które mnie potrzebują.

Potem poruszyła moje serce Ewangelia św. Łukasza – Ofiarowanie Pana Jezusa w świątyni. Była tam prorokini Anna, która tylko siedem lat żyła z mężem, a potem została w świątyni, służąc Bogu na modlitwie i postach. Pomyślałam, że też tak bym chciała, bo sprawia mi to wielką radość. W lutym podzieliłam się tymi myślami z siostrą Agnelą, która przychodzi na grupę ikony i ona mi powiedziała, że są wdowy konsekrowane, które żyją w swoich rodzinach. Światełko się zapaliło: to coś dla mnie. Dostałam od niej telefony i zaraz zadzwoniłam do animatorki wdów konsekrowanych archidiecezji poznańskiej. Dowiedziałam się o zbliżającym się spotkaniu w marcu i o informacjach na ten temat w Internecie. Przeczytałam wszystko i zapragnęłam w sercu, aby się z nimi spotkać. W tym czasie odsłuchałam kilkakrotnie audycję ze spotkania dziewic i wdów konsekrowanych w Radiu Maryja. Pan Jezus wiedział, że potrzebuję jeszcze czegoś, o czym ja nie zdawałam sobie sprawy.

Gdy w lutym pojechałam na spotkanie animatorów duchowej adopcji, to wygłoszona konferencja dotyczyła straty kogoś bliskiego i jej etapów. Siedziałam i słuchałam z wielkim zainteresowaniem, a w sercu dziękowałam Bogu za każde słowo. To wszystko było dla mnie, chociaż ja sama nigdy o tym nie słyszałam. Po spotkaniu podeszłam do księdza i opowiedziałam mu jak odchodził mój mąż, i sobie popłakałam. Po kilku dniach dostałam do przeczytania Głos Ojca Pio i znalazłam artykuł mówiący o tym, jak znana kobieta przeżywała stratę swojego męża. Wpadła w depresję i nie widziała sensu życia, ale spotkała ludzi, którzy zaprosili ją na spotkanie wspólnoty i wtedy z Jezusem odzyskała radość życia.

Pan Bóg bardzo mnie kocha i czułam, jak cały ten czas się mną opiekował, troszczył i dawał to, czego najbardziej potrzebowałam, chociaż ja nie wiedziałam, że tego potrzebuję.

W marcu wzięłam urlop i pojechałam na spotkanie wdów. Były pokusy aby nie jechać, jakieś inne rozwiązania, jak np. ponowne wyjście za mąż. Walka trwała i była ciężka. Jednak zwyciężyła miłość do Jezusa, który ma się stać zaślubionym Oblubieńcem. Czekam na ten dzień z utęsknieniem i wielka radość wypełnia mi serce. Proszę każdego z was o modlitwę, abym wytrwała na tej nowej drodze życia i bardzo dziękuję za wszystkie poprzednie, bo były nam w tych trudnych chwilach bardzo potrzebne.

„Wielkie rzeczy uczynił mi Wszechmocny i święte jest Imię Jego” – mogłabym powtarzać za Maryją. Amen. 

Mariola

« 1 »