Miałam być zabita. Jak mogłabym popierać aborcję?

W debacie na temat aborcji pojawia się czasem pytanie: a gdybyś to TY miał zostać uśmiercony? Jakbyś się czuł, wiedząc, że rodzice rozważali zabicie ciebie przed narodzeniem?

Spotkałam się z odpowiedziami na to pytanie, które sugerują, że pytanie nie ma sensu, bo: „nie istniałbym, więc byłoby mi wszystko jedno". Lub: „nie byłbym świadomy tego, że zginąłem, więc nie ma o czym mówić".

Czy to w ogóle możliwe, odnieść to pytanie do siebie samego i szczerze przed sobą na nie odpowiedzieć? „Nie istniałbym"? „Nie byłbym świadomy"? Tysiące ludzi w śpiączce, my wszyscy we śnie, dzieci przez długi czas po narodzeniu także nie są świadome swego istnienia, ale to jeszcze nie powód, by bezkarnie je mordować.

Moja mama wspominała czasem w domu, że byłam ciążą „pozamaciczną". Jako dziecko nie słuchałam tego zbyt uważnie, zresztą jako dorosła kobieta też nie. Do pewnego dnia, kiedy przy okazji rozmowy nad kawą mama znów o tym wspomniała. Zapytałam wtedy, co dokładnie ma na myśli. Opowieść, którą usłyszałam, do dzisiaj sprawia, że przechodzi mnie dreszcz, na myśl o tym, co mogło się stać.

Moja mama była już w drugim miesiącu ciąży, gdy pojechała do lekarza, by się upewnić, że oczekuje dziecka. Ginekolog potwierdził ciążę, owszem, ale zamiast gratulacji, wręczył młodej mamie skierowanie. Nie było to skierowanie na dodatkowe badania, jakby można się spodziewać, a na aborcję. Stwierdził, że z ciążą jest coś nie tak, jest umiejscowiona w złym miejscu i trzeba ją usunąć. Moja mama nie wiedziała wtedy wprawdzie, co oznacza określenie ciąża pozamaciczna, ale czuła się dobrze, nie miała żadnych dolegliwości. Pomimo tego, że lekarz zalecał zabicie mnie – nie posłuchała go, szukając innej porady, dzięki czemu dziś żyję. Pochopna diagnoza, nie potwierdzona ani żadnym dodatkowym badaniem, ani konsultacją z innym lekarzem – i mogło mnie nie być. Gdyby moja mama nie była wystarczająco silną kobietą, mamą, która zamiast nastawać na życie swojego dziecka chciała je chronić – nie byłoby mnie dzisiaj.

Miałam kiedyś okazję porozmawiać o mojej historii ze znajomą położną. Stwierdziła ona, że wprawdzie nie byłam ciążą pozamaciczną – to akurat oczywiste, skoro obie z mamą żyjemy w dobrym zdrowiu. Mogłam jednak w okresie płodowym umiejscowić się w takim miejscu w macicy, że lekarz, tak na „wszelki wypadek", wolał zlecić zabicie mnie, niż prowadzić – wymagającą więcej uwagi i troski, ciążę.

Ta historia z początków mojego istnienia sprawia, że zastanawiam się, jak często lekarze wydają błędne diagnozy i na ich podstawie zamiast leczyć – proponują, zachęcają, naciskają na rodziców, by uśmiercić dziecko? Jak często wykorzystują swój autorytet, by namówić rodziców na zabicie ich własnego dziecka. W przypadku choroby – dla jego własnego „dobra" - tak jakby okrutna śmierć w procedurze aborcji mogła być dla dziecka czymś dobrym.

Jedną z rzeczy, które ogromnie mnie poruszają w zestawieniu z faktem, że tak niewiele brakowało, abym została zabita, jest świadomość tego jak wygląda procedura aborcji. Rozczłonkowanie żywego dziecka, wykonywane bez znieczulenia, przy pomocy ostrych instrumentów, a potem wyciągnięcie kawałków jego ciała na zewnątrz. I obowiązkowe złożenie ich w całość, aby się upewnić, że żadna część ciała dziecka, jego ręka, stopa czy kawałek kręgosłupa, nie został w macicy matki.

Ja przeżyłam, dzięki miłości, odwadze i determinacji mojej mamy, która nie zgodziła się na zamordowanie mnie z powodu podejrzenia nieprawidłowości. Jestem jedną z ocalałych z pokolenia naznaczonego bezsensowną śmiercią naszych rówieśników. Bez względu na to jak wiele w rzeczywistości dzieci zostało zamordowanych w okresie, gdy aborcja była w Polsce legalna, moje pokolenie straciło braci, siostry, kuzynów i przyjaciół, których nikt i nic nie zdoła zastąpić. Z tego powodu jestem wdzięczna mojej mamie, że obdarzyła mnie – i moje rodzeństwo – życiem, a nie śmiercią.

Dziękuję Ci mamo!

« 1 »
TAGI:

Agnieszka Kocimska /stopaborcji.pl