Bóg i doradca podatkowy

Załamałam się, wpadłam w panikę. Nie rozumiałam, dlaczego kolejny raz zdarzyło mi się coś takiego. Pracuję sumiennie, jestem osobą wykształconą, z certyfikatami Ministerstwa Finansów (jestem księgową i doradcą podatkowym), znam dwa języki. Poczułam się jakbym spadała w przepaść, po raz kolejny traciłam sens życia.

Jestem osobą wychowaną w wierze katolickiej, jednak dopiero od kilku lat mogę o sobie powiedzieć, że zaczynam wierzyć naprawdę. Moja przemiana duchowa rozpoczęła się 7 lat temu, gdy po raz pierwszy uczestniczyłam we Mszy Świętej z modlitwą o uzdrowienie w Warszawie u Jezuitów przy Rakowieckiej (Kościół pw. Św. Andrzeja Boboli). W takich Mszach Świętych brałam udział wielokrotnie, czasami raz w miesiącu, czasami rzadziej, również u Franciszkanów w Warszawie, u Jezuitów w Łodzi, ostatnio (od października 2012 r.) przyjeżdżam wraz z mamą i synem na Msze Święte z o. Danielem i Wspólnotą MIMJ.

Cały czas poszukuję mojej drogi, często plączą mi się jej ścieżki i upadam, ciągle pytam Boga jak iść dalej, jak żyć. Tych odpowiedzi może nam udzielić tylko Bóg, bo tylko On wie, jak powinniśmy żyć, by było to życie na Jego chwałę, jeśli tylko tego pragniemy. To świadectwo nie jest spektakularne, nie spadło na mnie jak grom, lecz weszło do mojego życia cicho i skromnie, odczułam ogromną miłość Boga.

10 maja 2013 i 11 maja 2013 brałam udział we Mszach Świętych z modlitwą o uzdrowienie  – pierwszego dnia w Warszawie z o. Józefem Witko, drugiego w Częstochowie z o. Danielem. Był to taki mały maraton modlitewny, który otworzył mi oczy i serce na pewną sytuację w moim życiu, umocnił w wierze i dał nadzieję. W jednej chwili przestałam się bać o przyszłość, przestałam bać się cierpienia.

Kilka miesięcy temu po raz kolejny doświadczyłam utraty pracy. Spowodowało to mój ogromny lęk o przyszłość, ponieważ jestem matką samotnie wychowującą 13-letniego syna, spłacam kredyt na mieszkanie itd. Sytuacja na rynku pracy jest dramatyczna, wielu ludzi jest bez pracy. Utrata mojego głównego zlecenia pozbawiłaby nas środków do życia. Załamałam się, wpadłam w panikę. Nie rozumiałam, dlaczego kolejny raz zdarzyło mi się coś takiego. Pracuję sumiennie, jestem osobą wykształconą, z certyfikatami Ministerstwa Finansów (jestem księgową i doradcą podatkowym), znam dwa języki. Poczułam się jakbym spadała w przepaść, po raz kolejny traciłam sens życia.

Prosiłam Boga o odpowiedź „dlaczego?”, chciałam po prostu zrozumieć, być może popełniam jakiś błąd, podejmuję może złe decyzje, mimo rozeznania i modlitwy. Poczułam ogromna pustkę, ciemność, odtrącenie przez Boga. Słowem zawalił mi się świat.

Siłą woli i wyłącznie ustami wciąż powtarzałam „wierzę w Ciebie Boże…. Wierzę…. Wierzę….”. Nie czułam tego w sercu. Pamiętam, że to była moja jedyna modlitwa, bezsilna ale czepiłam się tego słowa „wierzę” i powtarzałam je ustami, mimo, że serce czuło jedynie panikę i ciemność. Nie miałam sił się modlić, powtarzanie słowa „wierzę” było  moją jedyną modlitwą.

Któregoś dnia sięgnęłam po Pismo Święte, które leżało na mojej szafce nocnej nietknięte od wielu miesięcy, zdążyło się nawet przykurzyć,  i przytuliłam się do Niego. Nie miałam sił, by Je otworzyć, czytać, rozważać i medytować. Po prostu przylgnęłam do Niego powtarzając ustami „wierzę”. Następnego dnia rano, musiałam wstać i wyjść do pracy, fizycznie i psychicznie nie miałam sił wyjść z domu i wówczas zaczęłam prosić Boga o pocieszenie i umocnienie. Otworzyłam Pismo Święte. Wiedziałam, że Bóg przemawia do człowieka właśnie przez Pismo Święte, nie sądziłam jednak, że do mnie też może….. Mimo to gorąco poprosiłam Boga o Słowo dla mnie. Poprosiłam też, by było to Słowo wyraźne, żebym zrozumiała Je i umiała wykorzystać. Żeby Bóg dał mi jakiś ZNAK….

Mój wzrok padł wówczas na 2 Krl 19, 29-31. Przeczytam i…..zamknęłam Pismo Św., moje serce było zbyt spanikowane i nieufne by cokolwiek zrozumieć. Jednak Słowo to w ciągu dnia we mnie kiełkowało, gdy wieczorem wróciłam do domu postanowiłam przewertować Biblię, by Je odnaleźć. Nie pamiętałam jednak ani księgi, ani części, w której się znajdowało. Zajęło mi wiele godzin odnalezienie „mojego” fragmentu. A gdy Je wreszcie odnalazłam,  doznałam olśnienia. Bóg mnie pocieszył w tak jasny i wyraźny sposób, że rozpłakałam się ze szczęścia:

To niechaj ci za znak posłuży: 
W tym roku żywcie się ziarnem, pozostawionym po zbiorze, 
na przyszły rok następnym, tym, co samo obrodzi. 
Ale na trzeci rok siejcie i zbierajcie, 
zakładajcie winnice i jedzcie ich owoce.

(…)

Zazdrosna miłość Pana <Zastępów> tego dokona!

To niech ci za znak posłuży! Jakież to wyraźne. Bóg tak wyraźnie mi to powiedział. Prosiłam o znak i go dostałam J dosłownie J Żebym nie lękała się o chleb powszedni. On mi go da, bo przecież obiecał dać wszystko tym, o co proszą Boga w imię Jezusa. Bóg dał nam przecież modlitwę „Ojcze nasz”, w której zawsze z wiarą wypowiadam słowa: „chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj”. Jakże mogłam zwątpić, dlaczego się bałam. Przecież nasz Bóg jest Bogiem Wiernym. Jego Słowo trwa na wieki. Przecież obiecał. Przecież wiem, Komu zaufałam….. Nawet jeśli będzie przez jakiś czas ciężko, to po każdej burzy zaświeci słońce, tak jak po Krzyżu przyszło Zmartwychwstanie.

Po dwóch tygodniach dosłownie z Nieba spadło mi nowe zlecenie J Byliśmy uratowani…..

W tym momencie poczułam ogromną ulgę i po raz pierwszy w życiu w duszy poczułam, jakby przyjacielski uścisk Jezusa i Jego łagodne poklepanie mnie po ramieniu – „no, to teraz już dasz radę… idź i pracuj”. I równocześnie po raz pierwszy w życiu zatęskniłam za… cierpieniem! W tym momencie zobaczyłam to bardzo wyraźnie, że wtedy, gdy cierpiałam i leżałam zapłakana z Pismem Świętym w objęciach, powtarzając bezsilnie słowo „wierzę”, wtedy naprawdę byłam w objęciach Jezusa. On w tym moim cierpieniu i smutku trzymał mnie mocno, bym nie upadła całkiem i się nie załamała, dodawał otuchy, trzymał mnie za rękę. Pocieszał. Mówił do mnie przez karty Pisma Świętego.

 

Gdy piszę te słowa, łzy znów płyną z mych oczu. Tamten obraz stał się taki wyraźny i będzie mi stale towarzyszył, gdy znów świat będzie próbował mi się zawalić. Już się nie boję. Po ludzku jest we mnie obawa przed cierpieniem, ale odrzucam te myśli, bo w sercu wierzę, że Bóg jest najbliżej człowieka wtedy, gdy ten człowiek upada i cierpi i prosi w tych upadkach Boga o pomoc. On zawsze pomoże, zawsze!

Wiem, Komu zaufałam. I nie zawiodę się na wieki!

AMEN

Pozdrawiam serdecznie, szczęść Boże!

Elżbieta, 38 lat, Warszawa

« 1 »