On milczał i ja milczałam. Uświadomiłam sobie, że to Jego milczenie prosiło o moje milczenie, bo tak mogą porozumieć się ci, którzy się kochają.
Historia, którą opowiem, zdarzyła się przed wielu laty. Stałam przed salą operacyjną pełna niepokoju, cała drżąca. Bezlitosne, nieposkromione złe myśli bombardowały mój umysł i serce, odbierały mi wszelką nadzieję. Wiedziałam, że operacja mojej córeczki będzie trudna. Bezradność w potoku łez zdominowała mnie zupełnie… Wtedy jeszcze nie umiałam zawierzyć Bogu całej sytuacji, ale On pomyślał o mnie i wziął sprawy w Swoje Ręce. Wyciągnęłam z kieszeni różaniec i zaczęłam się modlić. Tajemnica za tajemnicą… całe życie Jezusa stanęło mi przed oczyma. Modlitwa trwała ponad godzinę. Pojawiło się wielkie wzruszenie, modliłam się na głos, ale coś ściskało mnie za gardło, z trudnością udawało mi się opanować, kontynuować modlitwę. W końcu emocje zapanowały nad wolą: zaczęłam płakać, ale nie był to płacz wywołany bólem, lecz rozbudzony niezmierną miłością do Boga. Bez reszty oddałam się ogarniającym mnie uczuciom. Nie mogłam i nie chciałam się przed nimi skutecznie bronić. Poczułam się winna. Wielkim płaczem przepraszałam Pana za to, że moja wiara była letnia, a obraz Jezusa zaciemniał się niejednokrotnie w moim sercu. Studia, praca, dzieci, dom … i tak w kółko. A Bóg…? Brakowało czasu i siły… Modliłam się kolejnymi tajemnicami. Rozważałam Ewangelię… I wtedy przyszła mi myśl, że przez cały czas Jezus heroicznie zmagał się z drapieżnym szatanem, który chciał mnie odciągnąć od wiary. Wyobrażałam sobie, jak wyglądał wtedy Jezus – posiniaczony, z podbitymi oczyma, a na nim szaty w strzępach … Tak mnie kocha! Tak o mnie walczy! Płakałam… a pokój serca ogarniał mnie całą…
A potem poszłam do kaplicy szpitalnej i patrzyłam na Jezusa. On milczał i ja milczałam. Uświadomiłam sobie, że to Jego milczenie prosiło o moje milczenie, bo tak mogą porozumieć się ci, którzy się kochają.
To był spragniony Jezus przy studni Jakubowej, czekający na akt miłości z mojej strony, abym własną wolą powierzyła Mu to, czego On ode mnie pragnął – miłości. I usłyszałam Jego głos w sercu: „Nie bój się, nie lękaj się, jestem z Tobą”. Jezus przyszedł do mnie niespodziewanie, w cierpieniu, samotności i bezradności. Ofiarował mi miłość, pokój serca i ufność w szczęśliwe zakończenie operacji.
Teraz wiem, że Bóg jest zawsze we mnie, nawet wtedy, kiedy wydaje mi się, że jestem w piekle. Odkrywam Go w modlitwie, gdy powierzam Mu z ufnością dziecka każdą chwilę swojego życia; w cierpieniu, upokorzeniu, radości, pracy i śnie… w drugim człowieku, w krzyku mojego sumienia, w radości i tęsknocie za czystą miłością i wiernością.
Pragnienie Boga w moim sercu ciągle jest niezaspokojone. Wiele lat temu pomyślałam sobie, że gdyby ktoś zabrał mi Jezusa, to na pewno bym umarła. Zawsze będę dziękować Bogu za dar wiary i będę go strzec jak największego skarbu. Każdego dnia, kiedy budzę się, dziękuję Bogu za to, że dał mi kolejny dzień życia. Czytam fragment Pisma Świętego, by usłyszeć głos Boga. Kiedy wchodzę do szkoły, zawsze żegnam się na widok pięknego, wiszącego Krzyża i proszę o błogosławieństwo dla moich uczniów i dla mnie. Zauważyłam, że gimnazjaliści nie są zgorszeni moim świadectwem, wręcz przeciwnie – szanują mnie i lubią. Wielokrotnie na lekcjach rozmawiam z nimi na temat życia w świecie pseudonowoczesności, w którym aborcja, eutanazja i zamieszkanie młodych ludzi przed ślubem stają się regułą – czymś zwyczajnym.
Kilka razy w tygodniu pracuję jako wolontariuszka w szpitalu, modlę się za chorych, słucham ich i rozmawiam z nimi. Wiem, że Bóg posyła mnie tam, abym nauczyła się kochać drugiego człowieka. Codziennie przyjmuję Pana Jezusa w Komunii Świętej. Nie omijają mnie cierpienia i upokorzenia, ale wtedy modlę się słowami: „Jezu, Ty się tym zajmij”, bo ja nie daję rady i powierzam wszystko Panu Bogu. Nie zawsze udaje mi się osiągnąć pokój serca, bo moja wiara nie jest jeszcze silna, ale wszystkie doświadczenia w moim życiu wzmacniają moją wiarę. Modlę się o to, aby dobry Bóg wypowiedział do mnie te słowa, które usłyszał Bartymeusz: „Idź, twoja wiara cię uzdrowiła”.
Dlaczego wiara w Boga jest tak ważna? Bo jest ściśle związana z miłością. Gdybym straciła wiarę, to przestałabym kochać. Jeżeli przestanę kochać, to przestanę też wierzyć. Wiara to zaufanie do Boga, zaufać możemy tylko temu, kogo kochamy. Jeżeli człowiek ufa Bogu, to znaczy, że Go kocha. Mieć wiarę, to mieć miłość, a mieć miłość, to mieć wiarę i doświadczać ogromnej mocy Boga. Potężna wiara będzie rosła we mnie i w każdej siostrze, bracie, jeżeli na drodze miłości będziemy usuwać wszelkie przeszkody. Takimi przeszkodami mogą być: brak przebaczenia wszystkim, którzy nas skrzywdzili i sobie.
Muszę jeszcze dodać, że moja córeczka szybko wyzdrowiała, a ja odkryłam w sobie Boga. Niech Bóg w Trójcy Świętej Jedyny będzie uwielbiony przez te rozważania o mojej wierze.
„Miejcie wiarę w Boga (...) ” (Mk 11, 20-26)
Basia Gądek