Pewnego dnia wykopałam w domu modlitwę, która już jakiś czas wcześniej "wołała mnie".
Rzecz jest jeszcze w miarę świeża. 20 marca zostawił mnie chłopak. Ponad 3,5 roku pełnego miłości związku i nagle z dnia na dzień on mnie zostawia... Załamałam się. Życie straciło dla mnie sens. Bardzo przejmowałam się tym. Uniemożliwiało mi to dalsze funkcjonowanie...
Pewnego dnia wykopałam w domu modlitwę, która już jakiś czas wcześniej "wołała mnie" i bardzo chciałam ją w końcu przeczytać. Był to "Akt oddania się przeciw niepokojom i zmartwieniom" Dona Dolinda Ruotola. Schowałam ją w torebkę i poszłam do kościoła. Klękłam przed krzyżem, modliłam się, analizowałam każde zdanie, czytając po kilka razy, skupiałam się i myślałam... Oddałam mój problem, związek Jezusowi. Powtarzałam "Troszcz się Ty!". Po tym nastąpiło uspokojenie i brak utrapień. Byłam szczęśliwa. O nic się nie martwiłam.
Kiedy wieczorem przed snem próbowałam o tym pomyśleć, zastanowić się, podumać nad moim problem to nagle robiła się w głowie taka pustka. Jakby ktoś zmazał to gumką to ścierania. Nastąpiło takie duchowe oczyszczenie, że nie muszę się o nic martwić. Mnie już to nie dotyczy i nie muszę się tym w ogóle przejmować. Powierzyłam to Jezusowi i On bierze ten problem na siebie. Oddala go ode mnie. Nawet nie pozwala mi o nim myśleć!
Jezus jest wspaniały! Taki troskliwy! Kocham Go! On nigdy nie odwróci się ode mnie! Od Ciebie również! Tylko módl się do Niego Bracie i Siostro! Oddawaj mu wszystko! On Twe ścieżki wyrówna!
Kiedy zastanawiałam się skąd mam tą modlitwę, to 18 kwietnia wszystko się wyjaśniło - dostałam ją od swojego księdza. Opowiedziałam mu to świadectwo. Stwierdził, że jest to bardzo mocna modlitwa. Nie dość, że mocna to jeszcze piękna i daje tyle szczęścia ! :)