Był przy mnie kiedy odchodził nasz aniołek w 10 tygodniu ciąży, a ja pytałam ze złością i rozpaczą dlaczego.
Bycie świadkiem miłości Jezusa pozornie bywa łatwe. Szczególnie kiedy nie jest prosto o tym mówić. I nie dlatego, że się boję, ale dlatego, że mówienie o tym, że Jezus cały czas trzyma mnie za rękę, powoduje ścisk gardła i potok łez. Ze wzruszenia, że ja - zwykły grzesznik, zasługuję na Jego miłość i pomoc.
Analizując moje życie muszę powiedzieć, że otrzymuję Jego pomoc od czasu, kiedy wyciągnęłam po nią rękę. On cały czas czekał. Był przy mnie kiedy odchodził nasz aniołek w 10 tygodniu ciąży, a ja pytałam ze złością i rozpaczą dlaczego. Myślałam, że nie ma Go przy mnie, ale myliłam się. Po ośmiu miesiącach próśb w modlitwie wiadomość - będziemy rodzicami. Radość, ale i strach, bo ciąża była zagrożona. Oprócz Jezusa był przy nas jeszcze ktoś, o czym przekonałam się w momencie narodzin dziecka. Wiedzieliśmy, że dziecko to chłopak. Mąż wybrał dla niego imię Patryk, ja wybierałam drugie, bez chwili zastanowienia Maksymilian. Próba przekonania męża, żeby zmienić kolejność imion spełzła na niczym. Ja zawierzyłam syna ojcu Kolbe. Nastał spokój, ciąża przebiegała już prawidłowo. Poród o czasie, szybki, bez komplikacji. Wiadomość jak grom z jasnego nieba od męża: powinien mieć na imię Maksymilian. Szok :):). Od tego czasu (to już 14 lat) mam "stały kontakt modlitewny" z ojcem Kolbe. Jak dotąd trzyma rękę na pulsie i pieczę nad swoim imiennikiem.
Dobrych kilka lat temu pojechałam z rodziną na weekend, chociaż niezbyt dobrze się czułam. Mały domek w środku lasu, z dala od wielkiej cywilizacji. Dojechaliśmy późnym wieczorem. Czułam, że przede mną ciężka noc. Po lewej śpi syn, po prawej mąż, a ja się duszę z powodu obrzęku górnych dróg oddechowych. Brak leków daje w kość. Nagle myśl jak światełko: powierz swoje cierpienie w jakiejś intencji. Co mi szkodzi? Wypowiedziałam intencję, rozpoczęłam różaniec. Przemodliłam kilka zdrowasiek i ....zasnęłam. Obudziłam się rano wyspana i zdrowa. Wiem, że to On zdziałał, bo nie ma innej możliwości.
Od kilku lat moja miłość do Jezusa cały czas narasta. Inaczej wygląda moje życie. On dawał mi siłę, kiedy opiekowałam się ciężko chorymi teściami, chociaż nieraz waliłam głową w ścianę (dosłownie), bo myślałam, że już nie dam rady. Jednak siły nigdy mnie nie opuściły. Byłam z nimi do końca.
Nie pytałam już "dlaczego", kiedy odchodził nasz kolejny aniołek półtora roku temu. Opłakiwałam tylko mój ból. Nie sama. Z Jezusem. Wiedziałam, że moje aniołki są w dobrych, ba, najlepszych rękach.
Kiedy mamy kłopoty finansowe, rozwiązanie zawsze się jakoś cudem pojawia. Prośby, żeby nam nigdy nie zabrakło na chleb, zawsze zostają wysłuchane. I nawet jak wyjeżdżam z podporządkowanej, a na głównej duży ruch, to ufna prośba o "pomoc" skutkuje szybkim wyjazdem. Zawsze. Dzięki Jezusowi mam siłę podtrzymywać na duchu męża, który ma czasem "spadek" wiary.
Nie bójmy się prosić Jezusa o pomoc, ale i nie przestawajmy Go kochać. Traktujmy Go jak najbliższego przyjaciela. Naprawdę warto.
Pozdrawiam - Anna