"Oddaj się w ręce Bożej Opatrzności"

Należę do ludzi lękliwych i mało odpornych. „Boże – co ze mną będzie?” – skakały po głowie myśli.

Była piękna, złota jesień 2002 r. Łagodny wietrzyk przenosił jakby bawiące się w ciepłym słońcu liście. „Ależ ten Autor natury jest wspaniały” – myślałam. Spoglądałam z podziwem na świat mieniący się kolorami jesieni. Z zadumy wyrwał mnie nagle telefon: „Pani Heleno, przykro mi, ale musimy przygotować się do operacji. Trzeba jak najszybciej załatwiać w Gliwicach leczenie pooperacyjne” – mówił znajomy lekarz. Słowa te uderzyły we mnie jak grom z jasnego nieba. Okazało się, że pobrany u mnie niedawno materiał do badań wskazywał na obecność komórek rakowych w jamie brzusznej. Nie spodziewałam się tego. „Boże – co ze mną będzie?” – skakały po głowie myśli. Należę do ludzi lękliwych i mało odpornych. Byłam w domu sama. Zawsze w trudnych chwilach dzwonię do mojej starszej siostry. Jest to osoba naprawdę Bogiem silna, ociemniała od paru lat. I tym razem podniosłam słuchawkę, mówiąc, o co chodzi. „Helcia – oddaj się w ręce Bożej Opatrzności. Nic więcej nie możesz zrobić”. Usłyszałam tylko takie słowa. I cisza.

„Opatrzności Boża, czuwaj nade mną. Opatrzności Boża, czuwaj nade mną” – powtarzałam w myśli w kółko. Kiedy trochę ochłonęłam wzięłam mały, podarowany mi z Ziemi Świętej drewniany różaniec i owinęłam nim mocno swoją dłoń, mając nadzieję, że to broń, która pomoże mi przetrwać. Zaczęły mi przychodzić myśli, które jakby ktoś bardzo mądry dyktował: „Nie wolno ci się poddać. Nie daj się! Musisz razem z lekarzami walczyć, współpracując z nimi. Nie wolno nakręcać spirali strachu przez niepotrzebne mówienie, myślenie i opowiadanie o swojej chorobie. Musisz normalnie przygotować się do Świąt Bożego Narodzenia. W ręce Opatrzności Bożej oddaj wszystko to, co będzie. Nieustannie proś o pomoc”.

Starałam się jak mogłam, by tak postępować. Tak dotrwałam do operacji, która została wykonana tuż przed Nowym Rokiem 2003. Wszystko byłoby wtedy dobrze, gdyby nie Sylwester. Na oddziale szpitalnym zostałam sama na sali pooperacyjnej. Na innych salach dwie osoby. Atmosfera szaleństw sylwestrowych docierała i do mnie. Bardzo źle się czułam, bo od trzech dni nie dostawałam moich stałych lekarstw (choroby przewlekłe: tarczyca, serce, nadciśnienie), a które miały mi być koniecznie podane od tego dnia. Ale podobno moja torebka z tymi medykamentami oddana do depozytu – zaginęła. „Damy im zastrzyki, to będą dobrze spać” – usłyszałam słowa z korytarza. Mimo mojego sprzeciwu, pielęgniarka podała mi zastrzyk „na spanie”, chociaż już przedtem dostałam na noc odpowiednią tabletkę. I zaczęła się dla mnie okropna noc.

Przykuta do łóżka rurkami i różnymi medycznymi urządzeniami, na próżno naciskałam czerwony guzik, prosząc o pomoc. W sercu czułam jakieś bulgotania, ból, słabość... Nie mogłam podnieść osuwającej się na ziemię kołdry. Zimno. Zęby kłapały mi, dzwoniąc. „Przeżyję tę noc, czy nie przeżyję?”. „Opatrzności Boża, czuwaj, pomóż” – prosiłam. Zaciskałam mocno palce na koralikach mojej koronki i wzywałam pomocy, ale od Pana Boga. Nagle mój wzrok padł na komórkę, której bateria już kończyła swój żywot. Z wysiłkiem nadałam SMS do domu, by rano przywieziono mi odpowiednie lekarstwa. I telefon zgasł. Przypadek? A potem wczesnym już rankiem zjawiła się inna, prawdziwa pielęgniarka, by mi pomóc. Oj, narobiła wiele rabanu na oddziale w związku z moją osobą. Wnet też przyjechał mój mąż mimo wielkiej zawieruchy z potrzebnymi lekarstwami. Przeżyłam. W siódmym dniu po operacji, przy 14 st. mrozie, przewieziono mnie nieogrzewaną, dziurawą karetką do oddalonego o 70 km instytutu onkologii. „Niech pani tylko wzywa opieki Bożej, żeby taka eskapada skończyła się dla pani dobrze” – powiedział sanitariusz-kierowca, włączając „koguta”. Wzywałam więc Bożej pomocy, bo do kogóż więcej mogłam się zwrócić?

Przed przyjęciem na dalsze leczenie na onkologii napadły mnie trwożliwe lęki: „Co ze mną dalej będzie?”. I znów pojawiły się jakby pod dyktando myśli: „Nie bój się. Miej ciągle kontakt z Bogiem. Interesuj się nie tylko sobą, ale i innymi chorymi. Rozmawiaj i pomagaj, jak możesz. Weź zeszyt i pisz. Pisz wiersze, jak umiesz, ku chwale Boga”. Tak też zrobiłam To pisanie i układanie zajmowało mi wiele czasu i odciągało od smutnego przeżywania zabiegów, naświetlań, oparzeń, itd, itd, a zwłaszcza od lęku, co dalej.

Pozwalam sobie tu przytoczyć jeden z tych moich tekstów z tego okresu:

Choć słońce świeci i pogodne niebo
to w moim wnętrzu ciemności, zawieje.
Do kogo Panie wyciągnę swe ręce
jeśli nie do Ciebie w duchowej udręce?

Wznoszę do Ciebie moje słabe dłonie
prosząc o pokój, roztropność i mądrość.
By nie zmarnować dzisiaj dnia pięknego
każdemu stworzeniu tylko raz danego.

Nie opuść, rozświetlaj me zbolałe wnętrze,
uzdrów i poradź jak mam postępować.
Chylę przed Tobą mą głowę w podzięce
i za wszystko będę Panie mój dziękować.

Choć bunt, jak ogień, przeciwko cierpieniu
jak ostra włócznia w Twoją stronę leci
Uchwyć ją Panie i zamień ją w miłość.
Niech moje serce się uspokoi.

Na tym „układaniu” jakoś przeszło około pół roku leczenia onkologicznego. Choć nie było łatwo, okres ten był dla mnie piękny. Z tej też racji, że tam doświadczyłam wielkiej przyjaźni i solidarności ludzi względem siebie, ludzi chorych pokładających w Bogu swoją ufność i nadzieję.

Gdy wróciłam do domu, czując się jako tako, znów przyszła mi myśl: „Jesteś na tyle sprawna, że możesz, na ile to będzie możliwe, służyć jeszcze Panu Bogu, pracując w dalszym ciągu w Katolickiej Poradni Rodzinnej. Tak też zrobiłam i tak jest do dziś. Czasem dziwię się sama sobie, skąd biorą się we mnie odpowiednie słowa i reakcje, gdy rozmawiam z młodymi ludźmi przygotowującymi się sakramentu małżeństwa. Wiem, że mam szansę mówić o Bogu, który nie jest „ekonomem” dla ludzi, ale Kimś, kto chce dobra dla człowieka. I na tej kanwie układam moje różnorakie rozmowy z młodymi.

Bardzo lubię te spotkania, bo lubię to młode pokolenie często zagubione, szukające drogi, potykające się, ale ciągle zachwycone tym, że jednak jest Ktoś, kto nie potępia od razu, ale czeka, bo kocha.

Piękny jesteś Najdroższy!
Pozdrawiam Cię przez wiatr i słońce
Przez szum dalekiego i wielkiego miasta
i cierpiących ludzi modlące się usta.

Bądź pozdrowiony przez lot ptaka,
który łukiem przecina przestworza,
i przez małego wróbelka co nad dachem lata
i przez okruszki śniegu spadające z nieba.

Pomóż jedyny i potężny Boże,
pomóż przetrzymać nam trudne chwile,
pomóż zachować spokój, równowagę.
Okryj swym płaszczem,
daj cichość i odwagę.

Helena
nazwisko do wiadomości redakcji

« 1 »