Już nie myślałam, co mnie spotka i jak będzie przebiegało moje leczenie. Poddałam się woli Bożej. Niczego się nie bałam.
W moim rodzinnym domu żyło się skromnie, dlatego wcześnie, bo w wieku 16 lat, musiałam podjąć pracę. Była szkoła, praca, była też poważna choroba, sanatoria. Potem były wymarzone, prawie wymodlone studia. To był też okres niesprzyjający dobrym relacjom z Bogiem. W moim przypadku opamiętanie przyszło po 8 latach. Aż tyle! Dziś Bogu dziękuję za Jego cierpliwość i miłosierdzie. Myślę sobie, gdzie byłaby moja dusza, gdybym wtedy odeszła z tego świata? Wówczas nie myślałam w takich kategoriach.
Nigdy nie zapomnę tamtej spowiedzi. Łzy lały się strumieniami. Spowiednik okazał się wspaniały, nie krzyczał, nie wypominał, uwierzył w moją skruchę. Poczułam się lekka – wróciłam do Boga! Wracam do Niego powoli, każdego dnia. Bóg codziennie stawia mi nowe zadania. Tak to już trwa ponad 30 lat. Z upływem czasu zaczęłam dostrzegać moc płynącą z Eucharystii. Bóg otworzył mi oczy na łaski wynikające z uczestnictwa we Mszy św. W trudnych momentach mego życia zamawiam Mszę św. w różnych intencjach. Otrzymuję wiele łask, doznaję wiele cudów. Tak! Cudów! Bo moje dzisiejsze życie jest jednym, wielkim cudem!
Pewnego dnia dowiedziałam się o zaawansowanej chorobie nowotworowej – złośliwy rak piersi. Jak człowiek usłyszy taką diagnozę, to nogi same się uginają. Zawsze współczułam ludziom dotkniętym taką chorobą, ale przez myśl mi nie przeszło, że to kiedyś może mnie spotkać. W pierwszym odruchu nie chciałam poddać się leczeniu – wolałam umrzeć. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że to długa droga – droga przez mękę – pełna cierpień, pokory, udręczeń i samotności.
Pamiętam, był miesiąc luty. Chyba pierwszy raz poszłam na Mszę św. z okazji Dnia Chorych. Kapłan błogosławił każdego z osobna Najświętszym Sakramentem. Wpatrywałam się w ten mały, biały Opłatek. Poczułam Jego obecność. Był blisko mnie – jeden kroczek. Ogarnął mnie wewnętrzny spokój, ustąpiły lęki – wstąpiła nadzieja, że wszystko będzie dobrze.
Za kilka dni miałam jechać do szpitala na pierwszą chemię. Guz nie nadawał się do operacji, trzeba było zacząć od chemii. Już nie myślałam, co mnie spotka i jak będzie przebiegało moje leczenie. Poddałam się woli Bożej. Niczego się nie bałam. Zamówiłam Mszę św. w mojej intencji, przyjęłam Chrystusa. W drodze do szpitala odmówiliśmy z mężem różaniec. Bóg postawił mi na mojej drodze dobrych ludzi, dobrych lekarzy.
Zaufałam Bogu. Dzisiaj wiem, jak wielką łaską jest nasza wiara. Zrozumiałam, że bez tej łaski trudno byłoby mi znieść jakiekolwiek cierpienie. W swoim cierpieniu potrafiłam nawet nieść pocieszenie moim współcierpiącym braciom.
Z perspektywy czasu dziękuję Panu za cierpienia, które odmieniły moje życie. Zrozumiałam, że Bóg daje każdemu siłę na naszą miarę, by mógł udźwignąć swój krzyż. Tak po ludzku trudno to wszystko pojąć, że dla Jezusa można pokochać cierpienie. Ja tego doświadczyłam i pragnę się tym doświadczeniem podzielić.
Na zakończenie mego świadectwa pragnę posłużyć się słowami Papieża Benedykta XVI – „We wszystkich zawirowaniach życia, najważniejsze co możemy zrobić, to trzymać się Boga”.
imię i nazwisko do wiadomości redakcji