Interwencja z nieba

Choć pracuję wśród bardzo ateistycznych osób, dla których szczęściem są pieniądze, prestiż zawodowy i luksusowe, łatwe życie, to wiem, że prawdziwego szczęścia nie osiągniemy bez Pana Boga, że On jest i czuwa, prowadzi i pomaga nam.

Dziewiętnaście lat temu, gdy byłam w trzecim miesiącu ciąży, skierowano mnie do szpitala, ponieważ zdrowie mojego dziecka i moje było zagrożone. Był 1994 rok. Rok wcześniej Jan Paweł II beatyfikował Siostrę Faustynę. Wiele mówiło się wtedy o ustanowionym Święcie Miłosierdzia Bożego oraz o odmawianiu koronki do Miłosierdzia Bożego. Leżąc w szpitalu, codziennie, kilkakrotnie odmawiałam koronkę do Miłosierdzia Bożego i Różaniec. Błagałam Pana Boga o zdrowie dla nas. Z wielką i naprawdę szczerą ufnością oddałam wszystko w ręce Naszego Pana i Jego Matki. Wtedy zauważyłam, że wokół mnie zaczęły dziać się prawdziwe cuda. Przydzielono do opieki nade mną bardzo dobrego lekarza, który opiekował się mną jak najbliższym członkiem rodziny (w tym miejscu muszę przypomnieć, że 19 lat temu nie działały prywatne kliniki, w których dbano o matkę i dziecko. W tamtych czasach pacjentki traktowane były raczej przedmiotowo). Pobyt w szpitalu trwał kilka miesięcy, codziennie dostawałam kroplówki, a mimo to wyniki krwi były nieprawidłowe. Lekarze przygotowywali mnie na możliwość urodzenia chorego dziecka lub poronienia. Jednak, dzięki modlitwie, cały czas byłam dobrej myśli i byłam wręcz przekonana, że Pan Bóg mnie nie opuści, że urodzę zdrowe dziecko. Tak też się stało. Urodziłam bardzo zdrowego i dużego syna. Pani profesor, która analizowała moje wyniki przed porodem, stwierdziła, że choć jest osobą niewierzącą, to w tym przypadku musiała zaistnieć jakaś interwencja „z nieba”. Oczywiście, po porodzie wszystko wróciło do normy. Ale nie zapomniałam o Wspaniałym Ojcu, który mi pomógł - cały czas modlę się i dziękuję za dar - mojego syna. Obecnie syn ma 18 lat, jest zdrowym (nigdy na nic nie chorował, oprócz przeziębień), zdolnym, ładnym i mądrym chłopcem.

Oczywiście, przez całe życie mam świadomość opieki Bożej nad moją rodziną - w drobnych i ważnych sprawach, w radościach i kłopotach. Wśród tych różnych życiowych spraw po raz drugi otrzymałam od Pana Boga bardzo wyraźny, czytelny i niepodważalny znak, jakby podanie ręki. Gdy zdecydowaliśmy z mężem, że zapiszemy syna do prywatnej, katolickiej szkoły, zaczęłam interesować się, jak wysokie będzie czesne. Stwierdziliśmy, że po ograniczeniu pewnych wydatków, będzie nas stać na opłatę za szkołę. Ale Pan Bóg czuwał i w tak drobnej sprawie. Po dwóch tygodniach od naszej decyzji dostałam w pracy nieprzewidzianą podwyżkę... dokładnie w wysokości czesnego (co do złotówki - ani mniej ani więcej). A zatem - jak można wątpić w opiekę Bożą?

Szczerze ufam Panu Bogu, a On opiekuje się mną. W 2006 roku zachorowała moja mama. Pierwsza diagnoza wskazywała na raka. I w tym przypadku nie poddawałam się. Bardzo gorąco modliłam się. W szpitalu, w którym była wykonywana operacja, mieściła się kaplica. W kaplicy znajdowały się obrazy z wizerunkami Jana Pawła II, Świętej Faustyny
i Ojca Pio. Przez 2 godziny trwania operacji modliłam się o pomoc i wstawiennictwo tych Wspaniałych Świętych. I tym razem Pan Bóg mnie nie opuścił - kilka minut po wyjściu z sali operacyjnej lekarz, który wykonywał zabieg powiedział mi, że oczywiście trzeba będzie poczekać na wyniki badań, ale już w trakcie operacji w 80 % wykluczono wystąpienie nowotworu.

Nie można nie ufać w Miłosierdzie Boże, w Jego opiekę i podanie pomocnej Cudownej Dłoni. Należy tylko podać Jemu swoją dłoń i mocno się trzymać – zapewniam, On nie opuści. Pan Bóg pomaga nawet niewierzącym.

Alicja z Warszawy

« 1 »
TAGI: