Widziałam, że sama nic nie jestem w stanie zrobić

Zakochałam się w mężczyźnie, który nie wierzył w Boga. Miał kilka wad, wiedziałam o nich, ale czułam, że to on jest osobą, z którą chcę spędzić resztę swojego życia.

Pamiętam, gdy po raz pierwszy świadomie zawierzyłam Bogu swoje życie i troski. Było to po śmierci bliskich mi osób. Bardzo przeżyłam tę rozłąkę. Czułam, że w tak trudnym okresie „nie pozbieram się”. Wtedy bardzo dużo i szczerze modliłam się. Częściej uczęszczałam na Eucharystię i przyjmowałam Pana Jezusa do swojego serca. Wówczas czułam, jak Bóg koi moje serce.

Często jesteśmy zajęci sprawami doczesnymi i wtedy zapominamy o sprawach duchowych. Wydaje mi się, że Bóg w takich chwilach pomaga nam przejść na „właściwe tory”, tylko musimy właściwie to odebrać, a potem próbować coś z tym zrobić. Ze mną tak było.

Miałam bardzo dobrych rodziców. Byli to ludzie prości, ale bardzo mnie kochali i wpoili mi podstawowe prawdy wiary, za co jestem im bardzo wdzięczna.

Przyszedł czas, że zakochałam się w osobie, która nie wierzyła w Boga. Miał kilka wad, wiedziałam o nich, ale czułam, że to on jest osobą, z którą chcę spędzić resztę swojego życia. Pomimo że znaliśmy się krótko, zdecydowałam się wyjść za niego za mąż. Nasze życie od początku było dosyć trudne. Ciągle brakowało nam pieniędzy na podstawowe potrzeby, na chore dziecko. Po roku pojawiło się kolejne – już zdrowe. Lecz ciągle sytuacja finansowa była trudna. Mimo że miałam małe dzieci, musiałam iść do pracy. Dziećmi miała się zajmować moja mama. Niestety po tygodniu mojej pracy mama zmarła. Nie mogłam pozwolić sobie na przerwanie pracy. Dziećmi zajął się tatuś. Było bardzo ciężko: praca, chore dziecko, obowiązki domowe, brak pieniędzy. I mąż, pomimo dobrego charakteru, może zbyt uległego, miał wadę – lubił sobie wypić. Nie pił nałogowo, ale gdy miał okazję, to nie odmówił, czasem też sam stwarzał okazję. Także w pracy niektóre sytuacje mi się nie podobały, lecz nie na wszystko miałam wpływ. To powodowało we mnie napięcie.

Potem zmarła w młodym wieku moja siostra, którą bardzo kochałam. Nie mogłam pogodzić się z jej śmiercią. Wtedy szukałam pomocy u Boga. To On pomógł mi przejść przez ten trudny okres. Potem życie powróciło do codzienności i sprawy duchowe odeszły na drugi plan. Oprócz problemów osobistych w domu doszły też problemy w pracy. Zrobiłam się nerwowa, zamknięta w sobie, drażniło mnie zachowanie innych osób, wydawało mi się, że nikt mnie nie rozumie, traciłam zaufanie do ludzi. Czułam, że zatracam własną osobowość.

Remontowaliśmy dom – od podstaw. Dlatego mąż zaczął jeździć za granicę do pracy. Trwało to kilka lat. W tym czasie urodziło nam się jeszcze jedno dziecko. W pewnym momencie zauważyłam, że mój mąż więcej pije i oddalamy się od siebie. Musieliśmy coś z tym zrobić, dlatego postanowiliśmy, że nie będzie jeździł za granicę. Rozpoczął pracę w Polsce. Lecz pociąg do alkoholu pozostał. Gdy tylko pojawiły się problemy, mąż je zalewał alkoholem. Próbowałam to zmienić na różne sposoby: miłością, złością. To wszystko pomagało tylko na chwilę, do czasu następnych kłopotów, a te pojawiały się coraz częściej.

Gdy widziałam, że sama nic nie jestem w stanie zrobić, wtedy coraz więcej się modliłam, błagałam Boga o pomoc. Tu chciałabym dodać, że od początku naszego małżeństwa cały czas modliłam się o łaskę wiary dla mojego męża. Trwało to ponad 20 lat. Coraz częściej traciłam nadzieję, że cokolwiek się zmieni. Lecz nie poddawałam się. Po upływie wielu lat wiem, że mój mąż musiał dotknąć dna, żeby się od niego odbić. Widziałam, że już sobie nie radzi. Poprosił mnie o pomoc. Wówczas zadałam mu pytanie, czy chce skorzystać z sakramentu pokuty. Odpowiedział, że chce. Wtedy pomimo dosyć późnej pory w imieniu mojego męża zadzwoniłam do księdza z prośbą o spowiedź. Była to długa spowiedź, lecz bardzo owocna. Od tego momentu mąż zaczął chodzić do kościoła i korzysta z sakramentu pokuty – minęło już 5 lat. Bardzo zmienił się na korzyść. W trudnych sytuacjach ma chwile zwątpienia, wtedy dużo rozmawiamy. Przypominam mu, jak Bóg nam pomagał w trudnych chwilach i wtedy wszystko wraca do normy.

Nie chcę przez to powiedzieć, że ja jestem idealna. Nie. Przez te wszystkie lata popełniłam i nadal popełniam dużo błędów, lecz ciągle uczę się lepiej żyć. W tej chwili zaczęłam nowe życie z Bogiem. Pozwalam Mu przemienić swoje serce. Bóg jest dla mnie najważniejszy, bo wiem, że bez Niego nie jestem w stanie nic uczynić, nie dałabym rady przejść przez swoje problemy. Czuję Bożą obecność, szczególnie w trudnych chwilach. Zrozumiałam, że Bóg może wszystko, tylko musimy Mu zaufać, zawierzyć siebie, rodzinę i troski. Od tego momentu czuję, jak coraz bardziej przybliżam się do Boga. Oczywiście gdzieś po drodze zbaczam, ale On ma swoje sposoby, żeby mnie zawrócić ze złej drogi. Obecnie moje życie wygląda zupełnie inaczej. Czuję często potrzebę uczestniczenia we Mszy św. Podczas Eucharystii mam wielką radość w sercu. W życiu codziennym do spraw, które wcześniej wydawały mi się trudne, teraz podchodzę ze spokojem i roztropnością.

Teresa

« 1 »