Te klony wyrosły jeszcze w Polsce. Nasadziła je wokół ich domu w Kolonii Magistrackiej w Wilnie mama dr Hanny Strużanowskiej-Balsiene – Janina. Tamta mała Hania ma dziś 80 lat. A klony sypią liście na ich dom, nie wiedząc, że to już Litwa.
Działkę pod budowę wykupił dziadek Ignacy Kunigiel, ale zmarł i spłacać ją musiał ojciec Hanny – Edmund Mieczysław Strużanowski. Tuż przed wojną dom stał już w stanie surowym i wprawiano pierwsze okna. Ale ojciec nigdy nie zobaczył z nich klonów i całego lasu rozciągającego się tu, na przedmieściach Wilna, od strony Niemęczyna. Wojsko, w którym służył, wzywało go do Warszawy. Na Wileńszczyźnie najpierw był żołnierzem Korpusu Ochrony Pogranicza. Przed wojną skierowano go do Ministerstwa Spraw Wojskowych. Po wojnie on, polski oficer, wrócił do Polski, ale już nie do Wilna, które znalazło się w ZSSR. – Ja się wychowywałam bez ojca – mówi dr Hanna Strużanowska-Balsiene. – Jak zaczęła się wojna w 1939 r., my byliśmy tutaj, a ojciec został w Warszawie, bo nie dostał urlopu. Przyjechał tylko na dwa dni na początku sierpnia, żeby się pożegnać. Kiedy wyjeżdżał, matka nie wyszła go odprowadzić, ale ja wybiegłam za nim na drogę. Stałam i płakałam, czego nigdy przedtem nie było. Coś musiałam przeczuwać. Zobaczyli się znów, kiedy miała 25 lat. Po wojnie z bratem i mamą została w Wilnie. Ojciec mieszkał w Krakowie ze swoją matką i siostrą. – Mama powiedziała, że trzeba tu wytrzymać, żeby nie stracić tej ziemi – opowiada. – Tu musieli zostać Polacy. To był nasz patriotyczny obowiązek. Mama zawsze radziła się nas, dzieci, ale było jasne, że ją poprzemy. Ten dom był naszą ostoją. Nigdy z niego nie wyszłam. Całe życie pracowałam, żeby go utrzymać. Teraz meble, zamiast pomarłych ludzi, opowiadają o przeszłości. Metalowy piecyk, w którym rozpalali rodzice w ich przedwojennym mieszkaniu w Warszawie na Żoliborzu, stoi pod ścianą.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Barbara Gruszka-Zych