Otarłem się o śmierć

Przyszedł pokój i głęboka świadomość, że umieram, pożegnałem się z żoną w myślach, oddałem się Bogu i wtedy zobaczyłem wielką światłość, do której zacząłem się zbliżać.

Po prześwietleniu płuc okazało się że mam je w 80-sięciu procentach zalane wodą. Byłem niewydolny oddechowo, położenie mnie na stole operacyjnym skończyłoby się śmiercią. Lekarz prowadzący poinformował żonę, że nie będzie wykonywał zaplanowanej operacji, bo się nie obudzę (jestem pełen podziwu za jego odwagę). Najlepszym szpitalem dla mnie w takim stanie byłby szpital MSWiA w Warszawie, dysponującym najlepszym sprzętem, ale oni nie mogą mnie tam przewieść, ani mi załatwić tam pobytu. Szpital, do którego mnie przewiozą (jakaś klinika w Warszawie), dysponuje trochę lepszym sprzętem niżeli jest w Wyszkowie.

Beata: Zaczęłam szukać pomocy. To było w poniedziałek późnym popołudniem. Nie mieliśmy żadnych znajomych w tym szpitalu, dlatego zadzwoniłam do rodziny czy ktoś może jakoś pomóc. We wtorek rano o godzinie 8.30 przyszedł lekarz i powiedział, że miał dwa niezależne telefony ze szpitala MSWiA w Warszawie, informujące go, że są przygotowane dwa miejsca w szpitalu dla pana Mirochny. Stał się cud.

Janek: Przed południem w specjalnym „balonie”(są to nosze ze specjalną powłoką powietrzną), który otoczył mnie ze wszystkich stron, zostałem przewieziony do Warszawy. Ponieważ miałem urazy wielonarządowe, każdy wstrząs w czasie drogi mógł spowodować np. pęknięcie wątroby. Od południa do 18.00 byłem na intensywnej terapii przygotowany do operacji. Byłem prawie cały czas nieprzytomny, czasem tylko widziałem przy mnie moją kochaną żonę. O godzinie 18.00 zaczęła się operacja zespolenia uda. Jakaż wielka była moja radość, kiedy zobaczyłem moją żonę wujka i kuzynkę, kiedy wywozili mnie z sali operacyjnej.

Beata: 4 godziny, w czasie których trwała operacja, przesiedziałam pod salą operacyjną. Nie miałam siły nigdzie się ruszyć. Strasznie mi się dłużyło. Zanosiłam w tym czasie gorące modlitwy do Boga o mądrość dla lekarzy operujących. Operacja musiała się udać, gdyż jednocześnie w tym samym czasie w Krakowie, w Łagiewnikach nasza Fraternia i przyjaciele spotkali się na czuwaniu modlitewnym w intencji Janka. To było niesamowite, że spotkali się ma modlitwie dokładnie wtedy, gdy była operacja.

Janek: Byłem szczęśliwy, że obudziłem się po operacji. Na drugi dzień obudziłem się i po raz pierwszy nic mnie nie bolało. Mogłem swobodnie oddychać. W połowie dnia przewieźli mnie z OIOM-u na oddział. Po jakimś czasie dowiedziałem się dopiero, że to nie był zwykły oddział. Zostałem przewieziony do apartamentu dla VIP-ów, na łóżko, w którym leżeli premierzy naszego rządu. Wtedy pomyślałem, że jestem najważniejszy dla Pana Boga. Z dnia na dzień mój stan się powoli poprawiał, ale byłem słaby. Nie byłem w stanie ruszyć nawet ręką i dalej byłem karmiony kroplówkami. Żona potrzebowała nawet pomocy Bogny, aby mnie umyć.

W czwartek wydarzyło się coś, co było kolejnym cudem. Rano miałem już na tyle sił, iż postanowiłem, że sam poczytam Pismo Św., otwarłem na chybił- trafił i mój wzrok padł na fragment o tym, jak Piotr i Jan wchodzą na modlitwę do świątyni. U progu chromy od urodzenia prosił ich o jałmużnę. Piotr wtedy wypowiedział słowa: „Nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję, w imię Jezusa wstań i chodź”. Wtedy pomyślałem: „Dziś ja jestem tym chromym” i poprosiłem Boga, abym kiedyś mógł stanąć na własnych nogach. Po południu odwiedziła mnie Agnieszka, której wcześniej nie znałem. Ona, dowiedziawszy się o moim wypadku, poszła w środę do kościoła jezuitów, gdzie była odprawiana msza z modlitwą o uzdrowienie. Tam modliła się w mojej intencji. W czasie wystawienia Najświętszego Sakramentu Ksiądz prowadzący modlitwę miał poznanie i wypowiedział słowa o mężczyźnie, leżącym w szpitalu po ciężkim wypadku samochodowym ze zdruzgotaną lewą nogą, którego Bóg nawiedza, uzdrawia i że za 7 miesięcy przyjdzie o własnych siłach dać świadectwo. Wtedy Agnieszka doświadczyła, że słowa te odnoszą się do mnie i postanowiła odwiedzić mnie w szpitalu. Gdy mówiła mi o tym, łzy płynęły mi po policzkach. Wiedziałem wtedy, że słowa rozważane rano nie były przypadkowe. Obliczyliśmy, że w kwietniu 2008 r. przyjdzie czas dania świadectwa w kościele u jezuitów (tak też się stało, Chwała Panu!).

Po wypisaniu ze szpitala wróciłem do domu. Mogłem tylko leżeć: Wszystko wokół mnie trzeba było zrobić. Stopniowo Bóg przywracał mi zdrowie. Żmudna rehabilitacja przynosiła skutek, najpierw jeździłem na wózku inwalidzkim, potem chodziłem przy pomocy kul. Dzisiaj chodzę samodzielnie. Noga czasami mnie boli, ale cieszę się , że ją w ogóle mam, gdyż w początkowej wersji noga ta miała być amputowana.

Pan Bóg pomógł mi przejść przez dolinę śmierci, wyprowadził mnie z niej i dał mi drugą szansę, drugie życie. Myślę sobie, że jeszcze jestem Jemu na coś potrzebny.

Beata: Dla mnie ważne było również to, że dzieci, którymi zajmowała się moja mama, zostały także otoczone opieką przyjaciół. To oni zajmowali się rzeczami, o których ja nie myślałam, a które były istotne. Wspierali nas nie tylko modlitewnie, ale poprzez konkretne czyny i działanie. To był czas rozpoczęcia nauki w nowej szkole dla Magdy i Dawida, kontynuacja dla Karolinki, pójście do przedszkola dla Izy - ważne wydarzenia dla dzieci, a rodziców przy nich nie było. Byli jednak przyjaciele, którzy okazali się pomocni. Gdy Janek wyszedł ze szpitala, to oni myśleli o wszystkich potrzebnych rzeczach, które ułatwiły nam funkcjonowanie w domu. Dziękuję. Pan Bóg zatroszczył się również o nasze finanse. Dobrzy ludzie nas wspierali. Dziękuję.

Beata: Są daty, wydarzenia, które na trwałe wpisują się w nasze życie, zmieniają je. Wypadek Janka, jego cierpienie, otarcie się o śmierć, tak realna możliwość utracenia męża i niesamowita jedność w modlitwie wielu osób, rodziny, przyjaciół, znajomych, wspólnoty Chemin- Neuf i tych nieznanych mi osób (ale nie obcych!) sprawiły, że to trudne, traumatyczne wydarzenie przyniosło dobre owoce. Każdego dnia dziękuje Bogu za dar drugiego życia mojego męża. Czy jesteśmy przez to wydarzenie silniejsi? Nie wiem, ale wiem, że Bóg nawet ze złych rzeczy może wyciągnąć dobro i wiem, jaką drogą mamy razem z Jankiem iść. Wiem również, że prawdziwi przyjaciele trwają przy nas w trudach, bo tak naprawdę nieważne jest to, jak często się widzimy, ale ważne jest to, że nosimy się w sercach.

Nie robimy wielkich planów na przyszłość. Wiemy, że mogą one szybko zostać zweryfikowane. Cieszymy się każdą chwilą jaka została nam dana. Wiemy również, że Bóg wysłuchuje modlitw swoich dzieci.

Beata i Janek

« 1 2 »
TAGI: