Dziś Bóg daje mi sie poznawać na szczególnej drodze...
Urodziłam się w rodzinie katolickiej. Rodzice byli ludźmi wierzącymi. Gdy miałam 10 lat umarła moja mama. Zdążyła mnie jeszcze przygotować do pierwszej komunii. Odtąd wpływ na moje wychowanie miała ciocia i moje siostry. Nie bardzo pamiętam czy było to wychowanie religijne. Miałam dużo swobody w podejmowaniu decyzji. Uczęszczałam na Msze i nabożeństwa, ale bardziej z powodu koleżanek i zwyczaju niż z potrzeby serca. Z chwilą ukończenia szkoły podstawowej moim wychowaniem zajęła się Polska Ludowa, Liceum Ogólnokształcące w mieście, internat, z dala od domu. Potem praca w środowisku laickim (sanatorium wojskowe). Wszystko to sprawiało, że byłam tylko niedzielną katoliczką wypełniającą prawo. Życie sanatoryjne mnie wciągało. Jednak podświadomie tęskniłam za relacją z Bogiem, czegoś mi brakowało.
W perspektywie lat mogę stwierdzić, że jest dla mnie cudem, że w tych warunkach nie odeszłam
od Boga całkowicie. Żyłam bez jakiejkolwiek kontroli. Prawdopodobnie zawdzięczam to Bogu oraz wstawiennictwu moich najbliższych, którzy odeszli i modlili się za mnie. Będąc mężatką i matką często pójście na Mszę Świętą uzależniałam od programu telewizyjnego. Nigdy nie winiłam Boga za moje krzyże, cierpienia, takie jak nagła śmierć dziecka czy ciężka choroba córki, ale uważałam, że jest to kara za moje grzechy, bo tak mnie uczono.
Moja droga do Damaszku - moja przemiana, zaczęła się od walki z nałogiem palenia papierosów. Adwentyści Dnia Siódmego prowadzili kurs odwykowy od palenia. Poszłam na ten kurs. Jednym z czynników, który miał pomóc w walce z nałogiem było czytanie Pisma św. Miałam w domu Pismo Święte. Leżało na półce, ale kiedy chciałam poczytać, zniechęcona niezbyt zrozumiałym tekstem odkładałam je z powrotem. Honorowe miejsce na stole zajmowało tylko czasie kolędy. Moje podejście do Biblii dobrze obrazuje Brandstaetter w swoim opowiadaniu ‘’Lament nie czytanej Biblii’’.
Po 7 dniach rzuciłam palenie i zaczęło mi czegoś brakować. Brałam udział w różnych kursach antystresowych, połączonych z żywieniem wegetariańskim, dietami, również prowadzonych przez adwentystów. Wycofałam się, kiedy mieli głosić proroctwa Daniela. Miałam nawet żal do naszego Kościoła, że nie zajmuje się bardziej swoimi owieczkami, ich nałogami. Osądzałam księży,
że czegoś takiego nie oferują w swoich parafiach. Ale gdy zobaczyłam ile księży pali, to i żal minął. Zaczęłam przyglądać się parafii i wspólnotom w niej, nawet niektóre zaczęłam poznawać, ale nie tego szukałam.
Było to 20 lat temu. Na drzewie na placu kościelnym zobaczyłam ogłoszenie o katechezach neokatechumenalnych, które były głoszone w naszej parafii za przyzwoleniem i opieką duszpasterską proboszcza - Ojca Mencla. Skorzystałam z zaproszenia. Tak z jednego nałogu przeszłam do „drugiego”. Dziś jestem zafascynowana Słowem Bożym, psalmami, szczególnie zafascynowały mnie słowa „Jeśli dziś usłyszycie Jego głos nie zatwardzajcie waszego serca”.
Myślę, że Bóg pozwolił na to, że Go wreszcie usłyszałam. Wszystko zaczęło nabierać innego wymiaru, przewartościowało się, poprawiły się moje relacje z mężem. Zaczęliśmy bardziej być z sobą niż obok siebie, modliliśmy się razem.
Kiedy nagle mój maż umarł znów modliłam się psalmem ”Pan daje siłę swojemu ludowi” i naprawdę otrzymałam tą siłę, która pozwoliła mi to wszystko bardzo spokojne przeżyć. Teraz uczę się Boga. Pomaga mi w tym Kościół, Eucharystia, wspólnota, Słowo Boże, katechiści. Uczę się kochać drugiego człowieka, akceptować go takim jakim jest. Widzę coraz bardziej swoją grzeszność, podczas gdy dawniej widziałam ją bardziej u drugiego człowieka.
Wiem też, że Bóg kocha mnie mimo moich grzechów, niedoskonałości. Ale tą wiarę muszę codziennie zdobywać o dnowa, modlić się o nią, musze ją podtrzymywać, bo inaczej mogłabym przegrać ze złem, które otacza nas dookoła.
Jestem już 20 lat na drodze neokatechumenalnej. Wyznawałam wiarę publicznie wobec zgromadzenia Kościoła. Na drodze doświadczam tak dużo łask, że mam wyraźnie widzę, że nie daję tyle Bogu, ile otrzymuję od niego.
Na pewno jestem bardziej radosna, nie przeżywam wszystkiego dramatycznie, bardziej ufam Bogu, zdaję się na Jego wolę, uczę się kochać ludzi, dziękuję Panu Bogu za dar poznawania Go bliżej.
Kończę to moje wyznanie wiary słowami psalmu: ”Cóż mogę oddać Panu za wszystko czym mnie obdarzył, wezmę podniosę kielich zbawienia i będę wzywał Imienia Pańskiego”.
Chwała Panu!
Helena