W wieku 15 lat leżeć na oddziale ginekologicznym i odpowiadać ciągle na to samo pytanie innych pacjentek " A który tydzień? A kiedy poród?".
Chciałam podzielić się moim doświadczeniem Jezusa Chrystusa. Od dłuższego czasu widzę i odczuwam coraz mocniejsze naciski od Ducha Świętego, aby mówić i odsłaniać to wszystko czego doświadczyłam. Dla wielu będzie to nic, może bełkot, ale do mnie te różne wydarzenia wracają i nie dają o sobie zapomnieć, zostały wyryte w moim sercu. I dobrze:)
Nie wiem od czego zacząć...
Może od tego, że będąc w podstawówce (miałam wtedy 13 lub 14 lat) pamiętam jak moja koleżanka Marta śpiewała piosenki religijne przed całą klasą. Większość osób z naszej klasy kpiła i szydziła z niej, ja w myśli też. Myślałam: po co się ośmiesza. Ale gdzieś w środku ten obraz walczącej Marty zapadł mi głęboko. Zastanawiałam się dlaczego ona to robi, skąd ma siłę być "inną". Po jakimś czasie właśnie ta Marta zaprowadziła mnie na spotkanie oazowe, które odbywały się przy Kościele Ojców Kapucynów w naszym mieście. I tak chyba się to wszystko zaczęło.
Mniej więcej w tym czasie zaczęłam dojrzewać. Można powiedzieć jak każdy, po co o tym pisać, ale to z tym faktem wiążą się cuda mojego życia.
Moje zwyczajne dojrzewanie skończyło się po pierwszej menstruacji (nigdy o tym chyba wprost nie pisałam zawsze pomijałam takie szczegóły). Później, jeżeli miałam menstruacje to nie trwała ona kilka dni, ale najczęściej kilka tygodni. Po jakimś czasie moja mama się zorientowała, że coś jest nie tak. Nawet robiła mi szkolenie z używania wkładek, że nie trzeba na okrągło ich nosić. Potem się wydało, że moje krwawienia trwają nieprzerwanie 4 tyg., 6 tyg., itp. Zaczęła się pielgrzymka po lekarzach. Jadłam różne leki m.in. na zwiększenie krzepliwości krwi, a skończyło się na antykoncepcyjnych. Krwawienie po nich owszem ustawało, ale nie na długo, a ja czułam się coraz gorzej. W tym czasie chodziłam do szkoły i na spotkania oazowe. Bałam się tylko żeby się nic w szkole nie "ujawniło" bo wstyd i "obciach do końca życia". W roku 1998 (?) byłam na 1 stopniu oazowym w Suchej Strudze w Pieninach. Tam dostawałam krwotoków przez kilka dni i jak wreszcie nie dawałam rady to poszłam do jednej animatorki, która była położną. Inaczej bym pewnie nie poszła do nikogo. Potem potoczyło się szybko, lekarz, skierowanie do szpitala. Wróciłam do domu, do szpitala w swoim mieście. To było dla mnie upokarzające. W wieku 15 lat leżeć na oddziale ginekologicznym i odpowiadać ciągle na to samo pytanie innych pacjentek" "A który tydzień? A kiedy poród?". Byłam zaskoczona i nie wiedziałam co odpowiadać. Przez dłuższy czas nie chciałam później chodzić do żadnych lekarzy. Brałam ciągle środki antykoncepcyjne, pomimo tego, że nie miałam żadnych szczegółowych badań. Dopiero za jakiś czas zaczęłam szukać i czytać. Była jeszcze u innych lekarzy z mamą, oczywiście prywatnie, ale po kolejnym przykrym doświadczeniu relacji z lekarzem udawałam, że wszystko jest w porządku przed rodzina. Ale do czasu, gdy krwawienie trwało 3 miesiące bez przerwy. Poszłam z Mamą do poleconego nam pana, (chyba lekarz med. naturalnej), który prowadził sklep zielarski w naszym mieście. Dawał mi jakieś herbatki ziołowe, potem sprowadzał mi zastrzyki z witaminami. Jak na początku był bardzo pewien, że on mnie wyleczy tak po dwóch miesiącach poddał się. Krwawiłam już 5 miesięcy, kiedy napisał skierowanie na badanie. Nie wiedział co mi jest, ale podejrzewał białaczkę. I to był ten najważniejszy czas w moim życiu, decydujący, po którym zmieniło się wszystko.
Kiedy wracałam od niego do domu w mojej głowie działo się wszystko. Najpierw nie mogłam uwierzyć, to było nierealne. W domu zaczęła się panika, telefony po rożnych ludziach i znajomych, którzy mogli załatwić szybkie badania. Pamiętam z tego wieczoru jedną scenę.
Mieszkaliśmy w bloku, w 2 pokojowym mieszkaniu. Ja była w małym pokoju i kiedy weszłam do dużego pokoju, zobaczyłam jak wszyscy tam zamarli, zrobiła się wielka cisza. Byli tam moi rodzice, dwie moje siostry, ich mężowie. I nagle nikt nie mógł mi spojrzeć w oczy, nie wiedzieli jak się zachować. Tylko Mama się o coś mnie zapytała, ale nie pamiętam o co.
Miałam wrażenie, że to jest początek mojego końca, że wszyscy szykują się na najgorsze. A do mnie docierało to słowo: a co jeśli to prawda, jeśli jutro dowiem się, że już niedługo umrę? Co znaczy w ogóle śmierć, co to jest, jak i dlaczego? W tym momencie poczułam się zupełnie sama. Sama. Tylko ja i moje znaki zapytania. Kiedy wszyscy poszli spać, zaczęłam się modlić. Miałam obrazek w pokoju Jezusa z Sercem (Najświętsze Serce Pana Jezusa) z podpisem "Przyjdź Królestwo Twoje". Było ciemno, zapaliłam świeczkę. Modliłam się przeważnie do Matki Bożej. Jezusa po prostu... się wstydziłam. Jest mężczyzną, jak można z Nim mówić o takich trudnych "babski" sprawach. Po jakimś czasie Jego wzrok z tego obrazka jakby mnie zachęcał, żeby się otworzyć przed Nim, żeby się Go nie bać. Wielki pokój jakby wchodził w moje serce, widziałam, że nie muszę się Go bać. W uszach dźwięczały mi słowa jakiegoś Kapucyna, że Maryja zawsze prowadzi do Jezusa. Zaczęłam mówić do niego, że ja tego nie rozumiem, że nie wiem co to znaczy, coraz większy pokój był we mnie. I nagle mój strach przestał istnieć, były tylko Jego oczy i słowa " przyjdź Królestwo Twoje". Powiedziałam wtedy jeśli chcesz to niech tak będzie. Niech się stanie z moim życiem co chcesz. Jeśli chcesz mogę umrzeć.
To było jak wyzwolenie!!!
Kiedy to powiedziałam na głos doświadczyłam wielkiej ulgi, wolności i sama nie wiem jak to nazwać. Gdzieś w środku, w sercu zaczęłam odczuwać takie przynaglenie, aby otworzyć Pismo Św. Więc zaczęłam go szukać. To był jeszcze okres, kiedy z niego tak na co dzień nie korzystałam. Więc Go szukam po ciemku i mam z bierzmowania Nowy Testament. Siadam na podłogę i otwieram. Przeczytałam:" Nie bój się! Wierz tylko!" Ew. Marka 5,36. To była namacalny dowód, do którego do dzisiaj wracam, że Jezus był tam wtedy, że On wszystko słyszał, że wiedział o mnie wszystko. Taka Radość, Szczęście i Wielki, Ogromy Pokój. Leżałam na podłodze i płakałam, ze szczęścia, a dreszcze przechodziły przez całe moje ciało. I stałam się jakby bezsilna, nie miałam siły żeby wstać, ale to nie miało znaczenia, ja tylko leżałam i byłam tak bardzo szczęśliwa. Ta pewność, że Jezus istnieje, że Żyje, że słyszy i wie.
Na drugi dzień jechałam na badania, z wielkim uśmiechem na ustach, jak z rogalem przyczepionym, nikt nie wiedział co mi się stało. A ja zero lęku, nic. Tylko radość i jakby mnie ktoś przenosił przez kolejne wydarzenia.
Skończyło się tak, że nie było białaczki, ale duża anemia. Chyba nie mogli sami uwierzyć, że po tylu miesiącach krwawienia, jest tylko anemia.
Nie wyzdrowiałam całkowicie, spotykałam rożnych lekarzy. Wybitnych profesorów, którzy mi mówili, że dzieci raczej nie będę miała. Lekarzy, którzy dawali mi recepty na pół roku do przody na środki antykoncepcyjne i mówili, że to mnie uleczy ze wszystkiego.
Ale Jezus zaczął zmieniać moje życie. Dostałam się na studia na jakie chciałam. W domu było ciężko, ja pracowałam jako niania i nie miałam na opłaty za studia. Tylko raz wstydząc się okropnie poprosiłam Boga o pieniądze na opłatę za studia. Jeszce tego samego dnia spotkałam na ulicy znajomego, którego dawno nie widziałam, a który wrócił z San Giovanni Rotondo. Pracował tam w Domu Pielgrzyma. Zapytał jak tam u mnie, jak studia? A ja mówię, że dobrze tylko już pewnie nie długo to potrwa, bo wiszę za semestr z opłatą.
A on wyciąga jakieś pieniądze wkłada mi do reki i mówi, że musi lecieć, ale to jest specjalnie dla mnie. Ja mówię, że nie mogę tego wziąć, On mówi, że to nie od Niego, a kiedyś mi powie skąd, ale żebym się nie przejmowała i zapłaciła studia. Byłam w takim szoku, że rozbeczałam się na ulicy. Znowu ze szczęścia ... i zakłopotania. Po roku spotkaliśmy się znowu i opowiedział mi o pewnej starszej kobiecie, która go sobie upatrzyła w domu pielgrzyma i ciągle do niego przychodziła, że chce dać ofiarę na studenta w Polsce. A on się wymawiał, żeby wpłaciła na jakieś konto, że nikogo takiego nie zna w potrzebie. To trwało jakiś, czas i przed samym jego powrotem do Polski ta kobieta wcisnęła mu te pieniądze. A potem on spotkał mnie... Bóg wybiega do przodu, troszczy się o mnie jeszcze zanim ja o tym pomyślę.
Jeszcze w trakcie studiów koleżanka poleciła mi lekarza, który na pewno nie będzie mnie na siłę pasł hormonami. Lekarza z drogi Neokatechumenalnej. I to on wyprostował mnie trochę w tej chorobie, postawił diagnozę. Zespół Policystycznych Jajników. Zaczął leczyć. Po ślubie zaczęłam leczenie metodą Naprotechnologii. Nasz Syn, który począł się w naturalny sposób, ma dziś 3 latka.
To nasze małżeństwo też jest z Łaski Bożej. Sami od prawie 4 lat jesteśmy na Drodze Neokatechumenalnej.
To wszystko co się dzieje w moim życiu, a takich interwencji Bożych jest w moim życiu wiele, zmusza mnie do coraz odważniejszego wychodzenia naprzeciw tym wszystkim. którzy nie wierzą, wątpią, szukają...
Codziennie spotykam ludzi, którzy żyją nie wiedząc,że Bóg istnieje, pomimo Chrztu jaki otrzymali.
Nie każdemu opowiadam o "mojej podłodze", a właściwie rzadko. Bardziej staram się iść i rozmawiać o tym co dzisiaj i co u nich, z zapewnieniem, że Jezus żyje NAPRAWDĘ.
Z pozdrowieniami
Urszula Michalak